POWERWOLF The Sacrament Of Sin

Powerwplf Sacrament Of Sin recenzjaPOWERWOLF
The Sacrament Of Sin
2018

Powerwolf, niemieccy arcykapłani power metalu pod wodzą charyzmatycznego Attili Dorna, rumuńskiego wokalisty i śpiewaka operowego, zaprezentowali w lipcu swój siódmy album The Sacrament Of Sin. Gitarzysta grupy Matthew Greywolf zapowiadał go następującymi słowami: „Oczekujcie mszy bardziej intensywnej niż kiedykolwiek wcześniej z nowymi elementami liturgii, w swojej najbardziej dzikiej i wilczej formie”. Recenzując płytę Blessed & Possessed sprzed trzech lat pisałem dużo o powtarzalności i pewnej monotonii muzyki zespołu. Stałe uczucie deja vu to największa wada płyt Niemców, ale jednego nie można im odmówić – mają swój własny, trudny do podrobienia styl (potężne symfoniczne brzmienie, mocarne bębny, dynamiczne gitary, przebojowe melodie i podniosłe refreny, kościelne chóry i mroczny, gotycki klimat nagrań) i konsekwentnie się go trzymają. A że czasem zjadają własny ogon, to już inna kwestia. Na najnowszym wydawnictwie próbują z tym walczyć wprowadzając pewne odmienne rozwiązania. Jakie więc są te obiecywane nowe elementy liturgii?

Próby poszukiwania nowych wyzwań najlepiej ilustrują trzy kompozycje. Where The Wild Wolves Have Gone to pierwsza w repertuarze grupy ballada, lecz mimo spokojnej melodii brzmi potężnie, jest pełna typowej dla Powerwolf mocy. Przebojowy Incense & Iron, wydany jako trzeci singel z płyty, wykorzystuje elektroniczne dudy oferując folkowe wstawki i choć trzeba ich ze świecą szukać, to jednak zamysł zacny i godne uwagi urozmaicenie brzmienia. Trzeci z utworów, zahaczający o deathmetalową stylistykę Nightside Of Siberia, to jedna z najlepszych kompozycji w repertuarze formacji, która obok ciężaru przynosi typowy dla Niemców zaraźliwy refren i wszechobecną przebojowość. Do tego zestawu mogę jeszcze dodać potężny Stossgebet z mocarnym rammsteinowatym riffem w refrenie – tytuł niemiecki, ale utwór częściowo śpiewany po łacinie. To na pewno jeden z moich faworytów. Tyle nowinek, reszta nagrań to już typowy Powerwolf, mniej lub bardziej wpadające w ucho kawałki, przy których metalowa impreza trwa w najlepsze (i o to tu chodzi – o dobrą zabawę w rockowym rytmie). Ich najlepszym przykładem są dwa singlowe hity otwierające wydawnictwo, oba zilustrowane interesującymi wideoklipami, utrzymanymi w typowym dla Niemców stylu. Najpierw roznegliżowane zakonnice tańczące w starym kościele przekonywały, że to nie diamenty, jak śpiewała Marilyn Monroe, tylko demony są najlepszym przyjacielem kobiety. Jeśli chodzi o rytm i melodię Demons Are A Girl’s Best Friend to klasyczna pozycja w repertuarze Wilków – porywa od pierwszych sekund i buja do samego końca. Bardziej dynamiczny charakter ma drugi utwór promujący płytę – Fire & Forgive to gitarowe galopady i wściekłe tempo z ciekawą partią instrumentalną pod koniec, a teledysk opowiada o opętanej dziewczynie „gdzieś w południowej Europie w 1931 roku”. Przy uważnej obserwacji zauważymy, że owo „gdzieś” oznacza Polskę i nie bardzo to pasuje do południa Europy…

The Sacrament Of Sin to jedna z najciekawszych pozycji w dyskografii Powerwolf. Warto sięgnąć po specjalną wersję albumu z dodanym dyskiem pod nazwą Communio Lupatum, na którym umieszczono covery znanych piosenek zespołu – to taka ciekawostka i frajda dla fanów. Ale i bez tego należy Niemców pochwalić za wprowadzenie nowinek (drobnych, ale jednak), dzięki którym całość jest bardziej różnorodna niż w przypadku poprzedników. Wypada więc też ocenić wyżej, chociaż więc moje 4 gwiazdki to jakby ciut za wysoko (bo to solidne rzemiosło, ale żaden artyzm, płyta dobra, ale absolutnie nie wybitna), to właśnie tyle daję doceniając ewolucję muzyków. To właściwy kierunek.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: