SPOCK’S BEARD Noise Floor

Spock's Beard Noise Floor recenzjaSPOCK’S BEARD
Noise Floor
2018

Spock’s Beard to nazwa dość egzotyczna nie tylko w Polsce. Zespół z Los Angeles jest jedną z ikon rocka progresywnego rodem z USA, ale ponieważ tam niezbyt cenią takie granie, trudno znaleźć albumy grupy na listach sprzedaży. To oczywiście nie przeszkadza rozkoszować się ich muzyką, która miejscami wcale nie ustępuje progrockowym klasykom z Wielkiej Brytanii. O historii i przetasowaniach kadrowych wewnątrz tej zasłużonej formacji pisałem szerzej przy okazji recenzowania poprzednich dwóch płyt: Brief Nocturnes And Dreamless Sleep z 2013 roku i dwa lata młodszej, znakomitej Oblivion Particle – do tych artykułów odsyłam zainteresowanych. Teraz wystarczy dodać, że po odejściu Neala Morse’a grupa wcale nie obniżyła lotów, a przed nagraniami na 13. album do składu powrócił Nick D’Virgilio, jednak tylko w roli perkusisty (głównym wokalistą pozostaje dalej Ted Leonard).

Pod względem muzycznym płyta Noise Floor właściwie nie zaskakuje. Oferuje 8 prosto skonstruowanych piosenek, bez typowych dla prog rocka łamańców i ambitnych odjazdów charakterystycznych dla rozbudowanych, wielowarstwowych kompozycji (takich tu niestety nie ma), ale każda z nich (no, może prawie każda) ma ciekawe partie gitarowe czy klawiszowe. To jednak żadna zaleta, a raczej norma przy tak doświadczonych muzykach. Tu nie oceniam ich wirtuozerii. Liczą się same kompozycje, a te delikatnie mówiąc nie są najlepsze. Nie wiem, czy to wina uproszczenia formy i konstrukcji, ale tak bezbarwnych nagrań jak What Becomes Of Me, zalatujące folkiem Somebody’s Home czy Have We All Gone Crazy Yet to ja dawno nie słyszałem. To ostatnie przynajmniej trwa 8 minut, znalazło się więc miejsce dla porywających instrumentalnych odjazdów (przez trzy minuty czaruje Alan Morse na gitarze i Ryo Okumoto na klawiszach), mimo wszystko nie zmienia to faktu, że sama melodia nie da się zapamiętać. Inaczej z zaczynającym krążek żywiołowym, przebojowym To Breathe Another Day, bardzo przypominającym najlepsze lata Kansas, oraz przyjemną, pachnącą Floydami balladą So This Is Life, która otwiera drugą, tę lepszą część wydawnictwa. To może nie szczyt możliwości twórczych Spock’s Beard, ale brzmi ładnie i ciepło. Sytuację nieco ratują dwie najlepsze w zestawie kompozycje. Najpierw One So Wise, o świetnej melodii, ze zmianami tempa i nastroju, niczym za najlepszych lat, oraz w pełni instrumentalny utwór Box Of Spiders, gdzie panowie dają prawdziwy popis artrockowej maestrii. Dlaczego tak późno? Dlaczego tylko dwa takie nagrania? Akurat na dwie gwiazdki… Na koniec jest jeszcze utwór o przewrotnym tytule Beginnings, które mimo patosu i niezłej partii instrumentalnej, raczej wpisuje się do grupy tych trudno przyswajalnych.

Spock’s Beard przygotował jeszcze deser. Do albumu dołączono EP-kę Cutting Room Floor z 4 krótkimi utworami z sesji nagraniowych do Noise Floor. Nie zmienia to specjalnie oceny całości, bo to wprawdzie urocze, lecz nieco usypiające i jeszcze bardziej bezbarwne piosenki niż te wymienione wyżej na początku recenzji (jedynie instrumentalny Armageddon Nervous jest tu wyjątkiem). Jednak skoro to odrzuty, można tylko pochwalić wydawców, że je słuchaczom udostępnili. Tak czy inaczej Spock’s Beard stać na znacznie więcej niż usłyszeliśmy na albumie numer 13. Jestem przekonany, że to „więcej” (więcej dobrych melodii, więcej przestrzeni, wyobraźni i zachwycających popisów poszczególnych muzyków) dostaniemy na następnym wydawnictwie.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: