BLACK REBEL MOTORCYCLE CLUB
Wrong Creatures
2018
Jak ten czas leci. Klub zbuntowanych motocyklistów z San Francisco obchodzi już 20-lecie istnienia, a ich psychodeliczny garażowy rock czaruje jak na debiutanckim krążku z 2001 roku. Wprawdzie Black Rebel Motorcycle Club nigdy nie byli tak popularni jak The White Stripes, The Strokes czy The Hives, ich muzyka ma w sobie więcej mroku niż przebojowości, ale dorobili się grona wiernych fanów, a wszelkie problemy i tragedie (operacja mózgu perkusistki Leah Shapiro, śmierć Michaela Beena, ojca wokalisty) mają już dawno za sobą. Na swoje nowe nagrania kazali czekać aż 5 lat, ale zapewniam – było warto. Album Wrong Creatures może nie grzeszy oryginalnością, jest jednak udanym powrotem do korzeni, solidnie zagraną kwintesencją stylu grupy. Nie zawsze trzeba odkrywać Amerykę czy na nowo wymyślać proch, czasem wystarczy grać swoje i robić to dobrze. Właśnie to się Amerykanom udało.
Powrót do formy Kalifornijczycy zasygnalizowali już na krążku Specter At The Feast, było tam kilka niezłych momentów. Na Wrong Creatures jest ich znacznie więcej, chociaż panowie starali się upchać tu wiele różnych stylów i trochę przedobrzyli, zwłaszcza jeśli chodzi o nudne jak flaki z olejem ballady. Najlepiej prezentują się ogniste rockowe utwory jak Spook czy singlowy Little Thing Gone Wild. To najbardziej nośne fragmenty płyty, z radiowym potencjałem, a to ważne w czasach, gdy grunge przeminął i garażowe klimaty nie są modne. Wtedy porwać słuchacza mogą ostre riffy i energia nagrań, bo same przybrudzone gitary i mroczno-melancholijny klimat już nie wystarczą. Podobać się może zalatujący U2 King Of Bones utrzymany w podobnym nastroju co dwa wspomniane wyżej nagrania, a także Question Of Faith, które niezmiennie kojarzy mi się z soundtrackiem pod filmy Tarantino – ten klimacik, ta łkająca gitara w refrenie. Tu również pachnie U2, zresztą Bono i spółka powinni właśnie tak grać, czego od dwóch dekad niestety nie potrafią (posłuchajcie choćby All Rise na samym końcu, niczym żywcem wyjętego z tych lepszych, dawnych płyt Irlandczyków). Jest jeszcze nieco beatlesowski utwór Circus Bazooko, który postrzegam w kategoriach pastiszu, zabawy, taki żarcik z motywami muzyki cyrkowej, który nieco rozładowuje duszną atmosferę większości nagrań. Coś jak Lovely Rita na Sierżancie Pieprzu. Reszta piosenek to rozwlekłe ballady (jedna dobija nawet do 7 minut), które psują garażowy charakter całości i tak mnie znudziły, że nie napiszę o nich ani słowa. Nie za takie granie cenię BRMC.
Album Wrong Creatures nie napisze historii ani nie przywróci brudnego garage rocka do łask. Przemknie raczej niezauważony, nie przyniesie grupie popularności. Nie szkodzi. Robert Levon Been, Peter Hayes i Leah Shapiro po prostu grają to, co lubią i czują. Nie chcą się skomercjalizować, nie gonią za hitami, pozostają autentyczni i szczerzy w swym przekazie. To też ma wartość. Niemniej płyty przyjemnie się słucha, a muzycy podążają we właściwym kierunku. Gdy tylko przestaną przynudzać i skoncentrują się na utworach dynamicznych, zagranych z werwą, pełnych siły witalnej i dołożą odrobinę świeżości (na tym wypłynęli chociażby Royal Blood), to będzie prawie idealnie. Na razie jest tylko nieźle.