EDITORS Violence

Editors Violence recenzjaEDITORS
Violence
2018

Odkąd Editors, indierockowy zespół z Birmingham mocniej postawił na elektronikę, a syntezatory zmieniły postpunkowe brzmienie na łatwiej przyswajalny synthpop (czyli od 3. albumu In This Light And On This Evening), jego popularność wcale nie wzrosła, a dwie najlepsze płyty zespołu The Weight Of Your LoveIn Dream nawet nie weszły wzorem poprzedników na szczyt brytyjskiej listy sprzedaży. O innych krajach nawet nie ma co wspominać (może poza Belgią, gdzie siedzibę ma ich wydawca, więc Editors są bardzo znani i właśnie ich ostatnie krążki były numerami jeden). To tym bardziej dziwne, że Brytyjczycy grają podobnie do Depeche Mode, tylko… znacznie lepiej. Zgoda, to pojęcie względne, ale o sławie decydują często detale, a najnowsza płyta formacji doskonale obrazuje to, o czym napisałem. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, bo przecież Depeche Mode to wielcy klasycy, ale tak po prawdzie kiedy Gahan i spółka nagrali ostatni dobry album? Wieki temu…

Editors kupili mnie w 2015 roku płytą In Dream, oniryczną, ciepłą, pełną przestrzeni, zadumy i zwyczajnie piękną. To wtedy łatkę spadkobierców Joy Division czy wczesnego The Cure zamienili na melodie bliższe nurtowi new romantic lat 80. spod szyldu Depeche Mode czy OMD, a frontman i wokalista Tom Smith czarował swym aksamitnym głosem. Piosenki na najnowszym wydawnictwie zatytułowanym Violence są nieco inne za sprawą większej przebojowości i bardziej industrialnego brzmienia, ale kameralnych nagrań też tu nie brakuje. Jest minimalistycznie zaaranżowana fortepianowa ballada No Sound But The Wind, znana z soundtracku do jednej z części sagi Zmierzch, jest też Belong, chyba najładniejsze nagranie w zestawie, w którym delikatnym zwrotkom towarzyszy podniosły refren. Spokojnie zaczynają się ColdNothingness, ale z czasem za sprawą dynamicznych refrenów rozkręcają się do naprawdę fajnych przebojów. Hitami miały być dwie wydane na singlach piosenki – rozhulaną Magazine i bardziej rockową Hallelujah (So Low) z gitarową ścianą dźwięku, choć akurat mnie te pozycje nie podeszły. Wolę bardzo konkretne, rytmiczne nagranie tytułowe, gdzie elektronika jest użyta ze smakiem i wyczuciem, a nóżka sama tupie, oraz Counting Spooks, znakomicie skonstruowaną balladę, która w drugiej części zmienia tempo i wybucha taneczną elektroniką. I tak oto wymieniłem niemal wszystkie utwory – bo niemal wszystkie są interesujące, każde na swój sposób. Może całościowo pod względem klimatu i jakości kompzycji płyta nie dorasta do In Dream, ale też ma swój urok i należy ją zapisać po stronie plusów.

Mam nadzieję, że Violence powiększy grono fanów Editors i pozyska nowych. To idealny album, by rozpocząć przygodę z tym zespołem, jeśli ktoś dotychczas nie miał okazji poznać ich twórczości. Po wysłuchaniu tych kilku piosenek na pewno sięgniecie po kolejne krążki Brytyjczyków. Zasługują, by ich docenić, grają naprawdę ciekawie i ciągle rozwijają swoją muzykę. Jak wypadają na żywo, można się przekonać na dwóch koncertach w Polsce – jutro w warszawskiej Progresji i dzień później w krakowskim klubie Studio.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: