MAGNUM
Lost On The Road To Eternity
2018
W styczniu ukazał się nowy album grupy Magnum, a tu w sieci cisza. Nikt nie komentuje, nikt nie recenzuje, jakby zespół nie był tego wart. A przecież niedługo ta ikona brytyjskiego rocka po raz pierwszy wystąpi w Polsce (8 kwietnia w bydgoskim klubie Kuźnia), wypadałoby więc zauważyć, że wydali kolejny krążek. Ja akurat o tym zespole sporo pisałem przy okazji poprzednich płyt, zwłaszcza kapitalnej On The 13th Day z 2012 roku, gdy panowie porzucili plastikowy rock na rzecz ostrego, wyrazistego i bardzo melodyjnego łojenia. Następne krążki Escape From Shadow Garden i Sacred Blood „Divine” Lies, choć też niezłe, były tylko kalką tamtego wydawnictwa. Ten najnowszy również niczego nowego nie wnosi, a nawet powiem więcej: swą bezbarwnością nieco zakłóca bardzo pozytywny ostatnio obraz grupy. Chyba teraz rozumiem, skąd ta cisza…
Niby jest tak samo – zaczyna się nieźle od mocnego utworu Peaches And Cream, Magnum znów brzmi soczyście i dynamicznie, melodia jest konkretna, refren wyrazisty, wszystko na miejscu. Potem pojawia się jeszcze lepsze nagranie, najdłuższe w zestawie, trwające 8 minut Welcome To The Cosmic Cabaret. Zwykle określa się taki utwór mianem „epicki” – delikatny wstęp, rozwinięcie, zmiany tempa, intrygujące klawisze, a w finale godna podziwu partia gitarowa. I w zasadzie to tyle plusów. Za mało jak na ponad godzinę muzyki (po co aż tyle?). Reszta płyty ma niezłe momenty (jak np. solówka Tony’ego Clarkina w Forbidden Masquerade), ale generalnie jest raczej nijaka. Choćby kompozycja tytułowa, zrobiona z symfonicznym rozmachem, lecz bez dobrego refrenu trochę się ciągnie i nie zapada w pamięć. To jednak trzeci i ostatni utwór wart wymienienia. Od biedy można by zaakceptować singlowy hicior Without Love, taki typowo radiowy kawałek, który nieźle wchodzi, ale i równie szybko wychodzi. Nic dziwnego – na single zwykle wybiera się lżejsze, dość banalne kompozycje, a takich jest tu od groma. Popowe wręcz Ya Wanna Be Someone, wolno-szybkie, a w efekcie kompletnie bezpłciowe Glory To Ashes czy King Of The World, dziwaczne Show Me Your Hands – to wszystko piosenki, jakich Magnum miało sporo w swojej dyskografii, ale skoro weterani po 70-tce przeżywają drugą młodość i kilka lat temu wskoczyli na wyższy poziom, szkoda to zmarnować. Z drugiej strony – wszystko jest względne. Lost On The Road To Eternity radzi sobie na listach sprzedaży nieco lepiej od poprzedników, czyli taki cukierkowy rock a la Def Leppard wciąż się podoba i nadal ma zwolenników. Ja nie potrafię temu przyklasnąć. Muzycy udowodnili, że stać ich na więcej.
Magnum istnieje od 1972 roku, a teraz akurat mija 40 lat od ich płytowego debiutu (albumem Kingdom Of Madness). Dobrze, że wokalista Bob Catley i piszący całą muzykę gitarzysta Tony Clarkin – współzałożyciele i jedyni stali członkowie tej brytyjskiej grupy hardrockowej mają wenę i dostarczają nowe piosenki. Raz lepsze, raz gorsze, bo przecież jak to zwykłem mówić: nie co dzień jest niedziela, ale chwała im, że nadal to robią. Mnie najnowszy krążek najmniej przypadł do gustu z tych ostatnich, ale i tak warto po niego sięgnąć. To solidna porcja AOR, a na żywo zabrzmi jeszcze lepiej i na pewno w Bydgoszczy wszyscy będą się dobrze bawić.