ADRENALINE MOB We The People

Adrenaline Mob We The People recenzjaADRENALINE MOB
We The People
2017

Adrenaline Mob to bardzo pechowy zespół. Amerykańska supergrupa (choć z tym określeniem bym nieco polemizował) wykonująca heavy metal przeszła wiele zmian w składzie (m.in. nie ma już na pokładzie Mike’a Portnoya z Dream Theater czy Johna Moyera z Disturbed), lecz dwie z nich były wymuszone. W 2015 roku w zespołowym autokarze zmarł perkusista Anthony Pero, a druga tragedia wydarzyła się na Florydzie w lipcu 2017 roku podczas trasy promującej nowy album. Samochód, którym podróżowali muzycy, został staranowany przez inny pojazd na poboczu drogi. W wyniku uderzenia śmierć poniósł David Zablidowsky, nowy basista zespołu, zaś wokalista Russell Allen, perkusista Jordan Cannata i gitarzysta Mike Orlando zostali ranni. Tyle historii, teraz do rzeczy, czyli kilka słów o tym nieszczęsnym wydawnictwie, którego promocja została okupioną taką stratą.

Album We The People to następca niezłego Men Of Honor z 2015 roku, ale w tzw. międzyczasie pojawiała się jeszcze trzymająca poziom EP-ka Dearly Departed z jednym nowym nagraniem i czterema coverami. Taki już urok Adrenaline Mob i coveru nie mogło też zabraknąć na nowym krążku – wybrano Rebel Yell i szczerze mówiąc, nie bardzo wiem po co. O ile na kapitalnej płycie Covertá z 2013 roku muzycy potrafili tchnąć nowego ducha w stare utwory, o tyle klasyk Billy’ego Idola brzmi jak oryginał i niczym nie imponuje. Reszta materiału to kompozycje autorskie, i tu jest trochę lepiej – ale tylko trochę. Bo inwencji nie ma żadnej. Panowie serwują kolejną porcję pozbawionego duszy, lecz na pewno solidnego metalowego łojenia rodem zza Oceanu.

Od razu na starcie walą obuchem w łeb – King Of The Ring powala ciężarem, niewiele ustępuje mu utwór tytułowy okraszony chwytliwym refrenem. Gdy z głośników wybrzmiało trzecie identyczne nagranie The Killer’s Inside, zacząłem się niepokoić. Niby fajnie, ale ciągle tak samo? Wprawdzie Bleeding Hands nieco zwalnia, to zwykła rockowa piosenka, ale brakuje jej wyrazistości. Z kolei Lords Of Thunder po przydługim symfonicznym intro zamienia się w klasyczną młóckę. I dalej jest już w kratkę, niestety częściej czadowo i nijako (Til The Head Explodes, What You’re Made Of, Ignorance & Greed) niż konkretnie i melodyjnie (Chasing Dragons czy Blind Leading The Blind z akustycznym początkiem dla zmyłki). W sumie więc raczej rozczarowanie. Poprzedni album oferował wiele więcej. Więcej różnorodności, więcej pomysłu, więcej dobrych melodii. Teraz też niby wstydu nie ma, ale szału też nie.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: