APERCO The Battle

Aperco The Battle recenzjaAPERCO
The Battle
2016

Wokół tyle muzyki, że nie starcza czasu na poznanie wszystkiego. Czasem pewne albumy odkładam na później, a to później długo nie nadchodzi, bo są kolejne ciekawe pozycje. Tak miałem z krążkiem The Battle izraelskiej grupy Aperco, którego w rok po premierze wysłuchałem z dużą przyjemnością. Uwielbiam takie niespodzianki. Izrael to na muzycznej mapie świata państwo mocno egzotyczne, więc nagrania czekały w kolejce. Jednak warto było. Przy tego typu formacji czas nie ma większego znaczenia, zawsze jest dobry moment, by po tę muzykę sięgnąć i się zachwycić. A że radia przegapiły (oczywiście poza rockserwis.fm, gdzie dla dobrego rocka zawsze sporo miejsca), to już ich strata.

Nie będę udawał, że wiem coś o tym zespole – nie wiem nic, i wcale mi to nie przeszkadza w docenieniu tego, co robią. Nie przeszkadza mi też, że w zasadzie kopiują wielkie legendy rocka lat 70., z Pink FloydCamel na czele. Po to mamy klasyków, by inspirowali innych, a tych inspiracji na płycie The Battle jest co niemiara. Ważne, że na bazie znanych klimatów, Izraelczycy stworzyli ciepły, wielobarwny i bardzo spójny album, jaki spokojnie mógłby ukazać się pod szyldem wymienionych gigantów, i nie byłoby żadnego wstydu. Przeciwnie – delikatny Another Day To Live z pastelowymi solówkami i saksofonem ozdobiłby nudny jak flaki z olejem ostatni album Floydów, zresztą podobnie byłoby z nieco cięższym A Call For Submission. Wokal Toma Maizela nie przeszkadza, ale też specjalnie się nie wyróżnia, za to jego gitara maluje cudowne pejzaże. Oczywiście apogeum albumu stanowią rozbudowane, wielowątkowe kompozycje – tutaj panowie mogą się popisać, i wykorzystują każdą sekundę. Tytułowa suita The Battle to 12 minut artrockowej nirwany z piękną melodią, porywającą linią basu, zmianami tempa i wszystkim, za co tak pokochałem wczesny Genesis czy Camel. Mój faworyt to niespełna 8-minutowy (za krótki, przedwcześnie wyciszony) Dissonant Sound Within z gitarą niczym z najlepszych lat Gilmoura i Latimera. Finałowe Awaken (prawie 12 minut) pełne jest zmiennych nastrojów, a kontrast ciepłego fletu ze zwariowaną partią klawiszy prowadzi do monumentalnego finału, po którym natychmiast chcemy nastawić płytę ponownie. Ale nie tylko te „długasy” czarują, nawet trwające po 2 minuty instrumentalne miniaturki (symfoniczne Intro, oparty na flecie Focused i akustyczny Horizon) wypadają dobrze, znakomicie dopełniając całość, zaś prawdziwy popis swoich możliwości panowie dają w trwającym ponad 6 minut nagraniu Euphoria. I to słowo niech podsumuje twórczość kwartetu – naprawdę ogarnia człowieka euforia, że takie klimaty powstają w Izraelu.

Na koniec ocena, bo na tę każdy najpierw patrzy. To trudny moment, bo ciężko powiedzieć, że The Battle to jakieś wybitne dzieło. To po prostu smakowity krążek pełen ładnych melodii w klimatach rocka progresywnego z lat 70., wtedy raczej zwanego symfonicznym. Mniejsza o nazwę. To płyta, po której w rockowych annałach ślad nie zostanie, ale to nie ujmuje jej piękna ani uroku. Trzy gwiazdki to za mało, trzy i pół byłoby w sam raz, ale nie stosuję połówek, a cztery to przesada – tym razem jednak zaokrąglę w górę i właśnie tyle dam. Może to skłoni choć jedną osobę więcej do sięgnięcia po tę muzykę? Naprawdę warto.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: