NOEL GALLAGHER’S HIGH FLYING BIRDS Who Built The Moon?

Noel Gallagher Who Built The Moon recenzjaNOEL GALLAGHER’S HIGH FLYING BIRDS
Who Built The Moon?
2017

Wojny braci Gallagher po rozpadzie Oasis ciąg dalszy, tym razem korespondencyjnej. Ten młodszy, Liam niedawno wydał pełen bezbarwnych piosenek album As You Were, ten starszy kontynuuje karierę solową pod szyldem Noel Gallagher’s High Flying Birds i miesiąc później zaprezentował trzeci krążek swej formacji. Zupełnie inny niż nudna kalka Oasis i The Beatles zaprezentowana przez brata. To nie powinno dziwić, w końcu to on był duszą napędową zespołu, napisał większość piosenek, na polu muzyki ma więcej ciekawego do zaoferowania. Liam, główny głos Oasis, na pewno jest bardziej wygadany, i to nie w pozytywnym sensie, a samochwalstwem i arogancją przykrywa braki warsztatowe. Jego piosenki są takie same, zrobione na jedno kopyto. Może bardziej pasują do sieczki serwowanej w radiach, ale nie mają w sobie duszy. U Noela jest inaczej – ta przebojowość nie jest oczywista, trzeba jej poszukać, to bardziej artystyczne granie i wyzwanie dla słuchacza, jeśli mogę tak powiedzieć. Każdy utwór jest inny, zaskakuje czymś, nie wiemy, czego się spodziewać i możemy te nagrania odkrywać na nowo przy kolejnym przesłuchaniu. Ptaki Noela rzeczywiście zaczęły latać wysoko – pytanie, czy nie za wysoko dla dzisiejszej generacji. Czas pokaże, w każdym razie ja to lubię i doceniam, gdy artysta poszukuje, gdy chce dać coś więcej niż kilka prostych riffów.

Who Built The Moon? jest daleki od prostoty poprzednika. Zniknęła psychodelia i floydowskie klimaty z udanego albumu Chasing Yesterday, za to jest wielobarwnie, różnorodnie i interesująco, choć nie zawsze hitowo. Od przyciężkiego intro z gęstą atmosferą w postaci otwierającego zestaw Fort Knox, przez dwa singlowe hity: grunge’owy Holy Mountain, nieco mętny, ale rytmiczny i dynamiczny, przywodzący na myśl nieśmiertelny hit końca lat 70. Ça Plane Pour Moi Plastic Bertranda, oraz lżejszy, celujący w okolice U2 It’s A Beautiful World, aż po klimatyczny instrumental End Credits (tytuł niczym po zakończeniu seansu filmowego). To druga część suity Wednesday, której początek stanowi równie krótkie Interlude. Mówiłem, że każdy utwór jest odmienny? A to jeszcze nie koniec, bo mamy takie rodzynki, jak megaprzebojowy, zadziorny Black & White Sunshine, lekko bluesowy, o niepokojącej atmosferze Be Careful What You Wish For, i absolutna wisienka na torcie, utwór niemal tytułowy The Man Who Built The Moon, potężny, wręcz monumentalny, sunący niczym walec, zarazem świetnie łączący prostotę Oasis z wariacjami Latających Ptaków Noela. Posłuchajcie, ile tam bogactwa na drugim planie. Rockowe arcydzieło i absolutne magnum opus albumu. Płyty odmiennej od poprzednika, ale równie udanej, równie fascynującej, gdzie Noel nie tylko świetnie gra na gitarze (co zrozumiałe, bo robił to przez lata w Oasis), ale także daje radę wokalnie (co już nie jest takie oczywiste, bo w Oasis śpiewał głównie Liam).

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: