WHY HIM?
Dlaczego on?
2016, USA
komedia
reż. John Hamburg
Dlaczego tak trudno rodzicom zrozumieć fakt, że ich dzieci dorastają, mają własne życie, mają prawo podejmować decyzje i sami dokonują wyborów? W jakim stopniu akceptujemy młode pokolenie, ich wynikającą z rozwoju technologii odmienność, przenikanie do realu rzeczywistości wirtualnej? Te problemy w dość frywolny sposób porusza komedia Dlaczego on? Johna Hamburga, bardziej znanego dotąd jako scenarzysta Zoolandera i trylogii o rodzinie Fockerów ze Stillerem i De Niro (Poznaj mojego tatę, … rodziców, itd.). Już te rekomendacje mówią sporo – będzie dowcipnie, ale na granicy dobrego smaku, a czasem nawet poza tą granicą…
Ned Fleming (Bryan Cranston) to typowy facet w średnim wieku – jest nieco sztywny i zamknięty na nowoczesny świat, prowadzi drukarnię podupadającą na skutek cyfrowej konkurencji i nie bardzo rozumie, dlaczego kontrahenci odchodzą. Dla uspokojenia nerwów pragnie spędzić rodzinne święta z córką studiującą w Kalifornii, ta jednak przygotowała niespodziankę – zabiera rodzinkę do domu swojego chłopaka, milionera z Krzemowej Doliny. Przyszły zięć robi najgorsze możliwe wrażenie. Wytatuowany Laird (James Franco) olewa etykietę, klnie jak szewc, bez skrępowania mówi o seksie, do tego wyraźnie adoruje matkę dziewczyny i zaprasza rodzinkę na wyuzdaną imprezę. To nie najlepszy sposób na urobienie teścia z minionej epoki. Zderzenie dwóch światów i konflikt osobowości muszą doprowadzić do wybuchu, a iskrą zapalną okazuje się informacja o zaplanowanych zaręczynach oraz ujawnienie faktu, że Stephanie (Zoey Dutch) już od dawna tu mieszka, porzuciła studia na rzecz ciepłej posadki w firmie chłopaka. Wiadomo, czym grozi wkurzenie „Waltera White’a” (pamiętacie Breaking Bad?), więc dalszego ciągu można się łatwo domyślić. Nie do końca, bo John Hamburg jednak potrafi zaskoczyć…
Właściwie w sprawie tematyki i poruszanych problemów natury ogólnej nie ma tu niczego odkrywczego – idzie nowe, starzy nie rozumieją młodych, ich języka, ich świata, w którym rządzi technologia, a jej idealną wizytówką jest Justine, wszechobecna sztuczna inteligencja, która nie tylko zarządza urządzeniami, lecz także wszystko słyszy, nagrywa, wie. W komedii bardziej liczy się co innego – czy potrafi skutecznie rozbawić widza i w jaki sposób to robi. W tym aspekcie jest całkiem nieźle, może poza zbyt sztampowym finałem, który jest jaki niestety musi być w komedii amerykańskiej, ale nawet tu reżyser wyciągnał asa z rękawa (uwaga: lekki spojler) w postaci Gene’a Simmonsa i Paula Stanleya, założycieli legendarnej grupy Kiss, która na moment pojawia się na ekranie, by wykonać swój sztandarowy przebój I Was Made For Lovin’ You (koniec spojlera). Jest dużo fajnych gagów, a nawet jeśli pojawia się kloaczny humor (jądra łosia na twarzy młodego Fleminga, analizowanie znaczenia terminu „bukkake” czy problemy ojca z obsługą zautomatyzowanej muszli klozetowej), są to tylko pojedyncze epizody wynikające z charakteru głównego bohatera. Nie jest nim jednowymiarowy Cranston tylko szarżujący po całości Franco. To on robi ten film, on poprawia humor, nawet jeśli co drugie słowo to „fuck”, ale taka jest ta postać. To samiec alfa, prawdziwy macho, zupełne przeciwieństwo dzisiejszych sfeminizowanych facetów, mdłych i nijakich – jego Laird jest wyrazisty i konkretny, czasem błaznujący i efekciarski, czasem poważny i troskliwy, ale zawsze uczciwy i szczery. Dzięki niemu film nabiera rumieńców i można wybaczyć wulgarne fragmenty. Polecam oglądać bez zbędnego nadęcia, najlepiej w wyluzowanym towarzystwie, wtedy frajda gwarantowana.