MARILYN MANSON Heaven Upside Down

Marilyn Manson Heaven Upside Down recenzjaMARILYN MANSON
Heaven Upside Down
2017

Dziesiąty album formacji Marilyn Manson według zapowiedzi jej lidera miał być powrotem do mroku i brutalności jego wczesnych krążków. Brian Warner z kolegami przyzwyczaił mnie do pewnej huśtawki nastrojów – narzekałem na bezbarwny Born Villain z 2012 roku, ale już kolejnej płyty zespołu nie mogłem się nachwalić. Bo też było za co – Pale Emperor sprzed dwóch lat to dzieło zaskakujące i niemal doskonałe (oczywiście w tych rejonach, w których porusza się ekscentryczny wokalista i dyżurny skandalista rocka lat 90.). Specjalnie je sobie przypomniałem przed zapoznaniem się z nową propozycją grupy, aby było do czego się odnieść. W końcu panowie sami sobie wysoko zawiesili poprzeczkę.

Pierwsza wiadomość jest taka, że zdecydowano się na kontynuację współpracy z producentem i kompozytorem filmowym Tylerem Batesem, który był tak ważną postacią na poprzedniej płycie. To dobrze, bo cała muzyka znów jest jego dziełem. Druga, że Marilyn Manson żyje i dochodzi do siebie po groźnym wypadku 30 września w Nowym Jorku, gdy podczas koncertu przywaliła go metalowa konstrukcja w kształcie pistoletów. Trzecia dotyczy już wyłącznie nowej muzyki, która ponownie zachwyca. Heaven Upside Down to kolejna porcja kapitalnie zagranego industrialnego rocka, z wieloma nawiązaniami do starej twórczości grupy. I bardzo dobrze!

Nie lubię porównań, ale są niezbędne przy ocenie twórczości artystów. Pisałem dwa lata temu, że po serii przeciętnych wydawnictw za sprawą Batesa Blady Cesarz narodził się na nowo. Czy wydoroślał i spoważniał, czy tylko na moment zmienił maskę, miał pokazać kolejny krążek. I pokazał. Manson niby nie oferuje niczego nowego i zaskakującego (z czego przecież słynął – poza skandalami), wraca do klasycznego grania i stawia na sprawdzone patenty, ale jest w tym moc i tyle energii, że grzechem byłoby narzekać. Trzeba podkręcić volume i słuchać. Pan Warner nie jest już błaznem rocka, a zamiast szokować strojem i zachowaniem, woli czarować muzyką. Jest w niej sporo brudu, przesterowanych gitar i gęstych basów, ale równie dużo elegancji i świetnych melodii. Akurat pilotujący album hicior We Know Where You Fucking Live (wydany na singlu… 11 września! i zilustrowany brutalnym teledyskiem) niespecjalnie mnie ruszył – już lepiej buja przesycony elektroniką Tattooed In Reverse, natomiast od utworu numer 4 zaczyna się prawdziwa uczta. Say10 (pierwotnie płyta miała nosić taki tytuł) raczy szeptanym tekstem i delikatnym tłem, które rozdziera piorunujący refren; rytmiczny Kill4Me swą przebojowością zaraża od pierwszego taktu i nie można się od niego uwolnić (bardzo przypomina bluesowe mruczando Third Day Of A Seven Day Binge z Pale Emperor); 8-minutowy Saturnalia to utwór w cudownym klimacie klasycznych nagrań Bauhaus, z Bela Lugosi’s Dead na czele; Je$u$ Cri$i$ powala brzmieniem (w ogóle rewelacyjnie wyprodukowany album) i czadowym finałem; mroczny Blood Honey daje chwilę niezbędnego wytchnienia; tytułowy Heaven Upside Down to indie rock w najlepszej postaci, zaś finałowy bluesrockowy (tak tak, jest wreszcie i blues) Threats Of Romance cofa nas do czasów glam rocka, a początkowy riff niemal żywcem wyjęto z Children Of The Revolution T. Rex. Tyle różnorodności na jednym krążku? Heaven Upside Down może i nie ma spójnego klimatu poprzednika, ale za to dzieje się dużo i dzieje się dobrze. Nagrania są bardzo konkretne, melodie wyraziste (oczywiście jak na tego muzyka), a krzyczane refreny na długo zostają w głowie.

Marilyn Manson powrócił na dobre. Wrócił nie tylko do swych industrialnych korzeni, lecz też do tworzenia takich utworów, za jakie go kiedyś polubiłem. A nawet lepszych. I nie chodzi tu o teksty, które nadal są zadziorne, tylko już nikogo nie szokują (wystarczająco szokuje ponura rzeczywistość). Chodzi o rockowe mięcho. Czas kontrowersji i tanich prowokacji się skończył, artysta dojrzał wraz ze swoją publicznością i nadeszła pora na solidne granie oparte na starych pomysłach. Dopóki jest w tym taki power, energia, moc, dopóki są świetne melodie, to ja jestem za. Gdy jest wena (raczej u Batesa piszącego muzykę), nie trzeba eksperymentować. Jak przystało na jubileuszowy album, Heaven Upside Down znakomicie podsumowuje twórczość zespołu Marilyn Manson. Zamiast więc kupić Greatest Hits, warto sięgnąć po ten krążek. To niemal to samo.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: