KADAVAR
Rough Times
2017
Niemiecki Kadavar zadebiutował 5 lat temu, a już ma na koncie 4 albumy. Tempo niczym z lat świetności hard rocka, do których berlińskie trio mocno nawiązuje w swej twórczości. Ten czwarty ukazał się niedawno pod tytułem Rough Times, a na żywo nowych utworów można będzie posłuchać jutro w warszawskiej Progresji lub pojutrze w krakowskim klubie Kwadrat. A jest czego słuchać, bo po nieprzekonującej płycie Berlin sprzed dwóch lat muzycy odzyskali formę i znów grają jak należy. Wtedy pisałem, że „melodie poszły na kawę, a wraz z nimi wyrazistość poszczególnych kawałków. Za mało tu różnorodności, łamania schematów, wirtuozerii, pomysłu.” Spieszę więc donieść, że na Rough Times jest dokładnie odwrotnie. Melodie wróciły, a od różnorodności może głowa rozboleć. Tym razem przesadzono w drugą stronę, lecz mimo to całości słucha się naprawdę przyjemnie.
Sam początek płyty jest ciężkostrawny. Utwór tytułowy sunie niczym walec i brzmi dość topornie. Pasowałby na Berlin. W Into The Wormhole jest lepiej, ale tylko trochę. Gęste riffy, doomowy klimat, brak tylko dobrej melodii, a za samo mięsiste granie trudno chwalić. W tym momencie obawiałem się, że będziemy mieć powtórkę z 2015 roku. Nic z tych rzeczy. Od utworu numer 3 album przybiera inne, bardziej przebojowe oblicze. Skeleton Blues jest jakby łącznikiem między starym i nowym. Wciąż jest ciężko, lecz zarazem melodyjnie i przystępnie. Świetny numer. Pilotujący wydawnictwo na singlu Die Baby Die to już hicior pełną gębą. Może nie do końca, bo Kadavar niespecjalnie przebija się w radiostacjach, którym jakoś umyka moda na granie hard rocka w stylu wczesnych lat 70., ale nagranie zawiera wszystkie elementy klasycznego rockowego przeboju. Dobra melodia, chwytliwy refren i kapitalna solówka to także cechy kompozycji Vampires, z kolei dynamiczny Tribulation Nation porywa spacerockową stylistyką w klimatach Hawkwind. Niestety zamiast sensownego rozwinięcia oferuje… wyciszenie. Dlaczego przy Kadavar tak często wspominamy inspirację twórczością Black Sabbath, najlepiej wyjaśnia utwór Words Of Evil. Rytmiczne nawiązania do Paranoid są więcej niż oczywiste. To prosty rockowy kawałek, nieprzekombinowany, od razu wpadający w ucho. The Lost Child zwalnia tempo i mocno ocieka psychodelią, imponuje zwłaszcza akustyczno-gwizdany finał kompozycji. Krążek zamyka nieco bezbarwna ballada You Found The Best In Me oraz kompletnie dla mnie niezrozumiałe nagranie A L’ombre Du Temps z deklamacją po francusku. Brodacze z Berlina trochę tu odlecieli, ale takie dziwaczne zwieńczenie albumu można im wybaczyć, bo wcześniej wykonali kawał dobrej roboty.
Rough Times to dojrzały, solidny, bardzo zróżnicowany i również bardzo dziwny album zespołu. Niby zawiera wszystko to, za co polubiliśmy Kadavar na dwóch pierwszych krążkach (oldskulowe brzmienie, stonerowe granie z elementami psychodelii i space rocka), lecz panowie trochę zaszaleli i eksplorują też inne rejony. Nie zawsze z powodzeniem, lecz w sumie płyta zostawia dobre wrażenie. Ratują ją klasyczne, pełne dynamizmu rockowe hity w starym stylu, i mam nadzieję, że właśnie przy nich berlińczycy pozostaną, a eksperymenty pozostawią innym.