LIFE OF AGONY
A Place Where There’s No More Pain
2017
Life Of Agony to amerykański zespół założony w 1989 roku na Brooklynie, który wraz z Biohazard i Type O’ Negative na początku lat 90. stanowił o sile nowojorskiej sceny alternatywnej. Po mocnym debiucie (River Runs Red, 1993) i dwóch kolejnych krążkach odszedł wokalista Keith Caputo i grupa się rozwiązała, by kilka lat później powrócić i w 2005 roku wydać album Broken Valley. To nie koniec historii, gdyż ścieżki kariery tej formacji są wyjątkowo kręte. Panowie znów się rozpadli i zamilkli niemal na całą dekadę. W tym czasie wokalista Keith Caputo zmienił płeć i teraz występuje jako Mina Caputo, zaś reaktywowane (podobno tym razem na dobre) w 2014 roku Life Of Agony pisze jej kolejny rozdział, nakładem Napalm Records wydając płytę A Place Where There’s No More Pain. Czy kogoś to jeszcze rajcuje? Czas pokaże. Na pewno sami muzycy są podekscytowani, czego nie kryje basista Alan Robert: „Ta płyta to potwór i jaramy się, że będziemy mogli się nią podzielić w kwietniu. Jest w niej taka energia. Gitarowe riffy są wściekłe, teksty szczere, a groove zabójczy. Muszę przyznać, że nigdy nie byliśmy tak zgrani jako zespół.”
Porównania nowej muzyki z debiutem nie mają sensu. Minęło ponad 20 lat, rynek ewoluował, inne są wymagania i standardy. Jedno nie uległo zmianie – zawsze jest popyt na solidnie granego rocka, jeśli zespół ma na siebie pomysł. Czy ma go Life Of Agony po dekadzie hibernacji? Czy ludzie długo zajmujący się czymś innym mogą nagle tak sobie wrócić i odnieść sukces? Chyba tylko w teorii. A Place Where There’s No More Pain to całkiem zgrabny album, lecz zdecydowanie zakorzeniony w poprzednim stuleciu. Podobne do siebie, trochę nijakie kompozycje, riffy toporne (i wcale nie takie znowu „wściekłe”), beznamiętny śpiew pana Caputo (przepraszam: pani Caputo, ale po barwie głosu to dla mnie ciągle wokal faceta) – nie bardzo wiem, co tu chwalić. Może niektóre nagrania słuchane pojedynczo są w stanie się wybronić, zwłaszcza promujący wydawnictwo World Gone Mad – to ciężki, ale naprawdę przebojowy kawałek, lecz już tytułowy A Place Where There’s No More Pain pod względem melodycznym będący jego wierną kopią, w ogóle nie porywa, wręcz męczy jednostajnością. I to nagranie wybrane przez zespół na pilotujący singel, wiele mówi o zawartości płyty. Tak jest do końca – ciężko, mocno, i zupełnie bez wyrazu. Czasem wyróżni się jakiś refren (np. w A New Low), ale to nie ma żadnego przełożenia na całość. Naprawdę trudno bez znużenia wysłuchać wszystkich 10 piosenek. Ten comeback się nie udał.