QUEENS OF THE STONE AGE Villains

Queens Stone Age Villains recenzjaQUEENS OF THE STONE AGE
Villains
2017

Recenzując poprzedni album formacji Queens Of The Stone Age …Like Clockwork z 2013 roku wyraziłem nadzieję, że romans z muzyką pop zasłużonego dla rocka zespołu to tylko chwilowy kaprys jej lidera. Sama płyta była wielobarwną porcją niezłych piosenek, brakowało tylko ognia i surowości wczesnych krążków. Moje obawy wzrosły, gdy okazało się, że do współpracy przy nowym wydawnictwie Josh Homme zatrudnił Marka Ronsona, brytyjskiego producenta muzyki pop (Bruno Mars, Lady Gaga, Adele, Robbie Williams, itd.). Co z tego wynikło? Zaskakująco udany album Villains. Rękę Ronsona owszem słychać, ogólnie jest bardziej przystępnie i zachowawczo, ale na szczęście brzmienie pozostało oparte na brudnych przesterach. Rządzą gitary, także melodia i rytm, lecz od razu można poznać, że to Queens Of The Stone Age. Płyta jest bardziej spójna od poprzednika, a ucieczka w zabawowe, wręcz taneczne rejony wydaje się być pewnym rodzajem terapii po ubiegłorocznych przeżyciach (13 listopada w paryskim klubie Bataclan podczas koncertu Eagles Of Death Metal, drugiej kapeli Josha, miał miejsce atak terrorystyczny, w którym zginęło ponad 100 osób).

Pierwszy utwór albumu zadziwia i niepokoi. Feet Don’t Fail Me najpierw dwie minuty się rozkręca, jakby panowie powoli przygotowywali słuchacza na następujący potem pulsujący rytm. Będzie dyskoteka? Nic z tych rzeczy. To takie disco przerobione przez rockową kapelę, która dobrze wie, co chce osiągnąć. Całkiem niezły numer. Po nim wydany na singlu (i bardzo słusznie) garażowy dynamit The Way You Used To Do z zadziornym riffem, przy którym nóżka sama chodzi. Ja nie mam pytań. Podobnie przy równie mocnym Domesticated Animals, gdzie mocno kłania się David Bowie. Potem bywa różnie, to zawsze rzecz gustu. Po trochę nijakim Fortress następuje pędząca na złamanie karku punkowa petarda Head Like A Haunted House (zaledwie 3 minuty) i zaraz później dla równowagi najdłuższy utwór Un-Reborn Again, z jednej strony progresywny i stonerowy, z drugiej podlany syntezatorowym sosem a la Gary Numan, do tego z dziwacznym smyczkowym finałem. Warto jeszcze zwrócić uwagę na finałowy Villains Of Circumstance, który swoją melancholią idealnie by pasował na …Like Clockwork. Jednak panowie nie byliby sobą, gdyby nawet tu w samej końcówce nie dali czadu.

Ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne. Nie jest to żadne wielkie dzieło współczesnego rocka, ale płyta całkiem solidna i wpadająca w ucho. Zespół wrócił do dynamicznego grania, a nowy producent sprawdził się znakomicie. Może nieco brakuje dawnej surowości, ale za to utwory brzmią nowocześnie nie tracąc elementów charakterystycznych dla stylu grupy. Mnie to przekonuje. Nie powiem, że to lepszy album od poprzednika. W pewnych elementach na pewno, w innych niekoniecznie. Jest inny. Pozytywnie inny. Jeśli w muzyce rockowej szukać przebojowości, to właśnie w taki sposób.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: