STYX
The Mission
2017
Ciekawe ilu współczesnych słuchaczy pamięta zespół Styx. Dzisiaj młodzież kojarzy to hasło raczej z popularną grą komputerową – takie mamy czasy. Dla pokolenia wychowanego na Kansas, Chicago, Boston czy Journey Styx był jednym z symboli rocka lat 70./80. made in USA. Hitów może nie było wiele, ale panowie dorobili się kilku platynowych płyt na czele z Paradise Theatre, która w 1981 roku robiła spore wrażenie. Tak, to zamierzchłe czasy, i nie ma sensu ich przywoływać. Grupa dwa razy zawieszała działalność, a ostatni album Cyclorama wydała 14 lat temu (celowo nie liczę dwa lata młodszej płyty z coverami). Teraz powraca z nowym materiałem, by sprawić radość tym nielicznym, którzy ją lubią. Pozostali pewnie tej premiery nie zauważą.
Co się zmieniło? Nic. The Mission – concept album o misji na Marsa, w którym członkowie zespołu wcielają się w załogę statku kosmicznego, zawiera muzykę stworzoną jakby trzy dekady temu. Aż 14 nagrań, z których kilka to zaledwie minutowe miniaturki pełniące rolę przerywników i łączników. Całość brzmi naprawdę dobrze i świetnie wpasowuje się w stylistykę najlepszych dzieł grupy. A że to niedzisiejsze granie i mało kogo rusza, to już nie wina muzyków. Można co najwyżej mieć za złe, że zahibernowali się na długie lata, że nie zauważyli zmian na rynku, że nie wprowadzili nowych elementów. Mnie to nie przeszkadza. Przeciwnie, cenię grupy, które nie gonią za modą tylko robią swoje nawet kosztem mniejszej popularności. Na The Mission odnajdziemy więc harmonie wokalne i chwytliwe chórki będące charakterystycznym elementem twórczości Styx, są też dobre melodie i chwilami nieco rockowego ognia. Nie za wiele, bo to raczej spokojna grupa, która szuka artyzmu. Najwięcej poweru ma (poprzedzony krótką uwerturą, jak przystało na wstęp do przedstawienia) dynamiczny i bardzo przebojowy kawałek Gone Gone Gone, który trwa… 2 minuty. W tym czasie panowie zawarli wszystko to, za co ich kiedyś podziwiano. To mój faworyt w całym zestawie, szkoda że jest tylko jeden taki utwór (nieprzypadkowo wybrany na singel). Dalej jednak też jest czego słuchać, bo podniosłe ballady The Greater Good czy Locomotive z pianinem, organami i ciekawymi solówkami gitarowymi tworzą niezwykle malownicze pejzaże. Najważniejsze jest jednak to, że album The Mission tworzy zwartą i spójną całość, mocno pachnącą latami 70. (zwłaszcza Beatlesami i Queenami) i to jest jego wielka zaleta. Styx powrócił w wielkim stylu (jak na swoje możliwości), a czas pokaże, czy powrócił na dobre, czy to tylko jednorazowy wybryk.