Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. Było ciężko, trudno i żenująco słabo. Zamiast spodziewanej manity w meczu z Levante tylko figa z makiem. Real Madryt w trzeciej kolejce Primera División zremisował na Bernabéu z ligowym beniaminkiem prezentując archaiczny futbol z minionej epoki. Goście oddali zaledwie dwa celny strzały, ale już ten pierwszy w 12 minucie przyniósł kuriozalnego gola, gdy po wrzucie z autu piłkę uderzył Ivi. Przysnął Carvajal, Casilla też się nie popisał. A potem było walenie głową w mur i tysiące wrzutek w pole karne. To był jedyny pomysł Blancos na rozerwanie obrony rywala. Po jednej z nich w 35 minucie wyrównał Lucas Vázquez dobijając strzał Ramosa, ale to było wszystko, na co było stać podopiecznych Zidane’a. Narzekałem na mecz z Valencią (btw – Levante też jest z Walencji), ale tam drużyna zagrała koncertowo w porównaniu z dzisiejszym występem. Tamten remis był wynikiem wyjątkowej nieskuteczności Benzemy, ale sytuacji było co niemiara, zaś dzisiaj Raúl w bramce Levante mocno się wynudził. Obronił sam na sam Bale’a i dobry strzał Kroosa, ale to właściwie tyle. Real zaprezentował się fatalnie na tle zorganizowanej w obronie drużyny Muñiza. Skład mocny na papierze na boisku był bezradny. Wolne, schematyczne akcje, bardzo dużo niedokładności, zagrań na poziomie okręgówki, a nie ligi hiszpańskiej. Nie ma sensu wymieniać. Wstyd tak grać i tyle. Taki Real to papierowy tygrys.
Po nastawieniu i woli walki ze świetnych meczów z United i Barceloną nie ma śladu, to trudno usprawiedliwić – odpowiednie zmotywowanie graczy to praca trenera. Można dużo pisać o fatalnym okienku transferowym, którego efekty już widać, bo pod nieobecność Ronaldo Real nie ma żadnego dobrego napastnika. Sprzedano Moratę, który w takich sytuacjach wchodził i trafiał (teraz ładuje gola za golem w Anglii), także Mariano, który robił dokładnie to samo. Został Benzema, który na skutek kontuzji mięśniowej szybko opuścił boisko, a wpuszczony za niego Bale nie jest typową 10-tką. Poza tym Walijczyk dobrze grał chyba 2 czy 3 lata temu. Dzisiaj znów kopał się po czole, zmarnował sam na sam, a dwa razy głową nie trafił w światło bramki, ale w sumie i tak oddał więcej strzałów niż jego niemrawi koledzy. Nie popisał się Marcelo, którego Zidane nie wiedzieć czemu ustawił w… pomocy. Nie dość, że słabo dośrodkowywał, to jeszcze w końcówce złapał czerwoną kartkę za bezmyślne kopnięcie rywala. Zastępujący go w obronie Theo miał kilka rajdów, ale nie umiał dokładnie zagrać i nie zaliczy występu do udanych. W tragicznej dyspozycji jest Carvajal – źle podaje, źle się ustawia, do tego jest bardzo agresywny i też omal nie wyleciał. Losów meczu nie odmienili będący na fali Asensio ani Isco (3 gole w meczach reprezentacji!), który po wejściu w drugiej połowie szybko dostosował swój poziom do kolegów. Nawalił też Zidane wystawiając eksperymentalny skład, ale to żadna wymówka na brak intensywności i dokładności, bo to powinno być wyćwiczone w Valdebebas. Chłopaki nie biegali, nie wychodzili na pozycje, nie mieli pomysłu ani chęci na grę. Zresztą Francuz wiecznie powtarzał, że jest zadowolony z drużyny, że nie potrzebuje wzmocnień, nie chce napastnika. No to teraz musi wypić to piwo. Real po trzech kolejkach będzie mieć już 4 punkty straty do Barcelony, jeśli ta wygra swoje spotkanie derbowe (w co nie wątpię). Nie tak miało być.
Minus meczu: Carvajal, Marcelo