TARJA The Shadow Self

Tarja Turunen Shadow Self recenzjaTARJA
The Shadow Self
2016

Obdarzona trzyoktawowym sopranem fińska piosenkarka Tarja Turunen po opuszczeniu rockowego zespołu Nightwish wydawanym regularnie co 3 lata nowym albumem stara się udowodnić, że miłośnikom symfonicznego metalu wciąż ma wiele do zaoferowania. Jej czwarty rockowy krążek The Shadow Self, poprzedzony dość pokaźną EP-ką The Brightest Void (z której dwie piosenki powtórzyła w nieco podrasowanej wersji), nie przynosi żadnych zmian w artystycznym emploi artystki i cierpi na wszystkie wady poprzednika z 2013 roku. Innymi słowy nie zaskakuje, chwilami może się podobać, a po dłuższym kontakcie zwyczajnie nudzi. Nudzi akustyczną balladą The Living End pasującą tu jak kwiatek do kożucha, nijakim singlem No Bitter End czy chaotycznie metalowym Demons In You, w którym śpiewa (a także growluje) Alissa White-Gluz z deathmetalowego Arch Enemy. Lepiej wypada cover (a jakże – cover obowiązkowo musi być) Supremacy zespołu Muse z cudownie zaśpiewanym refrenem – udany kontrast do mocnej gitary, oraz zamykający płytę mroczny i piękny zarazem Too Many (no właśnie – too many minutes – utwór nieco przydługi, bo niewiele się w nim dzieje jak na 8 minut), po którym następują 3 minuty ciszy (nienawidzę tego) – czekamy tylko po to, by usłyszeć krótki thrashowy dodatek. Taki żarcik, dla mnie niezbyt śmieszny.

Na szczęście są na albumie trzy kompozycje ratujące to wydawnictwo. Już na wstępie inspirowany Etiudą c-moll Chopina Innocence o złożonej strukturze, rozdarty między fortepianowymi i gitarowymi popisami a operowymi partiami Tarji, który wybrano na drugi singel. Słusznie, aczkolwiek polecałbym niezwykle hitowy Undertaker z nośnym refrenem i kapitalną partią gitarową. Tu Tarja sprawdza się znakomicie. Podobnie w utworze Calling From The Wild utrzymanym w średnim tempie i pełnym zmian nastroju. Jest jeszcze podniosły i dramatyczny Love To Hate z sitarem w tle, ale to już nie ta sama liga.

Wbrew tytułowi na albumie The Shadow Self Tarja nie jest cieniem samej siebie, lecz może coś w tym jest? Ukryte drugie dno? Powszechnie wiadomo, że pani Turunen nagrywa też płyty operowe, gdzie może odpowiednio wykorzystać swą skalę głosu i chyba w tym repertuarze odnajduje się najlepiej, nie musi więc za wszelką cenę walczyć o uznanie metalowych fanów (w zasadzie – to ma od lat zapewnione). Co kilka lat podrzuca im podobne do siebie płyty z utworami, którym brak wyrazistości. Nawet dobrze się tego słucha (chociaż w mniejszej dawce, bo z w/w powodu trudno bez znudzenia wytrzymać do końca), czasem pośród nagrań trafi się nawet jakaś perełka (tutaj nawet trzy!), lecz trudno się oprzeć wrażeniu, że to nie jedyna działalność wokalistki. Rozdwojenie jaźni? Ja opery nie słucham więc akurat ten rockowy kierunek mi odpowiada, ale chciałbym więcej konkretów od tej pani. Na The Shadow Self znalazłem trzy – w sumie i tak nieźle. Akurat na trzy gwiazdki.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: