MARK LANEGAN BAND Gargoyle

Mark Lanegan Band Gargoyle recenzjaMARK LANEGAN BAND
Gargoyle
2017

Niezorientowanym przypomnę krótko, że Mark Lanegan to wokalista zespołu Screaming Trees, a następnie Queens Of The Stone Age (brał też udział m.in. w interesującym muzycznie projekcie Mad Season, ale to już zbyt daleko sięgamy, i w bardziej współczesnym Soulsavers – gorąco polecam). Ten amerykański wokalista i autor tekstów również wydaje płyty pod własnym nazwiskiem, robi to nawet dość regularnie, i chociaż nie jest szeroko znany, także w Polsce ma grono swoich wielbicieli. Nic dziwnego – śpiewa znakomicie, a jego zdarty, „zmęczony” wokal, idealnie pasujący do dusznej atmosfery mrocznych nagrań, potrafi uzależnić. Utworom Lanegana brakuje wyrazistości i stąd ich niewielkie szanse na dotarcie do tzw. masowego słuchacza. Może to i dobrze? To rockowe delicje dla wybranych. Ci, co lubią takie mruczanki, docenią bez oglądania się na listy przebojów. Co oczywiście nie oznacza, że każda płyta jest świetna. Na pewno jest świetnie zaśpiewana, a same kompozycje… to już inna sprawa.

Oceniając wrażenia po wysłuchaniu najnowszej płyty artysty zatytułowanej Gargoyle mógłbym powtórzyć wiele z tego, co napisałem recenzując Blues Funeral z 2012 roku. Wtedy było nieźle lecz bardzo nierówno, dokładnie tak samo jest dzisiaj. W międzyczasie był jeszcze leniwy i wyjątkowo nudny album Imitations z 2013 roku i nieco lepszy Phantom Radio (z moimi ulubionymi Judgement TimeSeventh Day), ale wszystkie cierpią na tę samą, wspomnianą wyżej przypadłość. Gargoyle ma sporo dynamiki (dziwnie dużo jak na tego bluesowego ascetę), kilka niezłych piosenek oraz kilka pozycji do natychmiastowego zapomnienia. Sam głos to nie wszystko. Skupmy się jednak na pozytywach. Pilotujący płytę Nocturne to kwintesencja stylu Lanegana z ostatnich lat. Duszny i posępny, zarazem pulsujący rytmem i bardzo przebojowy w dobrym tego słowa znaczeniu. Wzorcowy kawałek. Drugi singel Beehive już nie ma tej siły. Jest bardziej pozytywny, lżejszy, więc też może się podobać. To dobry wybór do przedstawienia albumu.

Wyróżnia się na pewno nieco przydługi Old Swan, którego siłą jest niepokojąca atmosfera i gitary żywcem wyjęte z U2, chociaż jak na ponad 6 minut to dzieje się tu niewiele. Z kolei przebojowy Emperor rytmiką przypomina mi słynny Passenger Iggy’ego Popa. Wreszcie mocny akcent w finale – płytę kończy podniosła ballada Sister, gdzie nie trzeba całej ściany dźwięku i tworzonej przez elektronikę transowej otoczki – tu sam mroczny głos Marka buduje atmosferę (jak trzy lata temu we wspomnianym wyżej Judgement Time). I wystarczy. Nagranie budzi skojarzenia z Blues Funeral i chociaż nowa płyta jako całość nie ma siły rażenia tamtego wydawnictwa, można ją zapisać po stronie plusów. Jak w sumie każdy (lub prawie każdy) krążek Lanegana.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: