ANATHEMA The Optimist

Anathema Optimist recenzjaANATHEMA
The Optimist
2017

Anathemę stać na więcej i liczę, że na kolejnym krążku to udowodni – tymi słowami zamknąłem recenzję niezbyt udanej płyty Distant Satellites z 2014 roku. Trzy lata później powiało optymizmem. Optymista – tak właśnie liverpoolczycy zatytułowali swe najnowsze dzieło. Zgodnie z przedpremierowymi zapowiedziami miał to być (w przeciwieństwie do tytułu) album niezwykle mroczny, jak zresztą przystało na mistrzów melancholijnej progresji. Albo, jak powiedzą złośliwi – regresji, bo muzyce grupy od dawna brakuje świeżości, dominuje powtarzalność i powielanie własnych pomysłów. Tego mroku wcale nie ma tak dużo. Czy więc The Optimist przynosi jakąś zmianę? I tak, i nie. Grupa dalej gra swoje i kontynuuje klimaty z ostatnich płyt, lecz momentami zadziwia pewnymi eksperymentami. Może nie do końca trafionymi, ale wreszcie coś się dzieje. Poza tym zespół nagrywał w studiu na żywo, w jednym pomieszczeniu, i dzięki temu udało się uchwycić energię zarezerwowaną dla występów na scenie. Brzmienie jest naturalne i przestrzenne.

Na początku był pomysł. „Album jest na wpół autobiograficzny, bo tym razem wykorzystaliśmy wymyślonego bohatera, Optymistę. Włożyliśmy w niego dźwięki, uczucia, a przede wszystkim nasze nadzieje i obawy”, mówi Daniel Cavanagh. To właśnie jego odczucia i refleksje nad sensem życia stanowią przewodni motyw tekstów. Niestety spójności literackiej nie towarzyszy spójność muzyczna materiału wcale jednak niepozbawionego cudownych fragmentów. Szczęśliwie nie dominuje tutaj elektronika, tak niedawno nadużywana. Anathema przypomniała sobie, że była kiedyś grupą rockową. Wprawdzie na starcie męczy słuchacza nijakim, pozbawionym melodii Leaving It Behind, potem jest jeszcze monotonny i zapętlony San Francisco, ale tu wszędzie są obecne gitary, także w pseudoprzebojowym Can’t Let Go, którego nie potrafię docenić, bo nie na takie granie czekałem. Ale są to na pewno jakieś zmiany. Zaskakuje smoothjazzowy klimacik Close Your Eyes, podobać się może rockowe rozwinięcie Endless Ways przepięknie zaśpiewanego przez Lee Douglas, chociaż właśnie takie zabiegi znamy z przeszłości. I właśnie w tych utworach nawiązujących do klasycznego brzmienia Brytyjczycy wypadają najlepiej. Już wydany na singlu Springfield obiecywał wiele – to jedna z ładniejszych kompozycji w repertuarze zespołu. Delikatna, zwiewna, z umiejętnie budowanym, narastającym napięciem, które eksploduje gitarowo-perkusyjną nawałnicą. Podobnie hipnotyzuje tytułowy The Optimist z anielskimi chórkami Lee i efektownym przełamaniem w środku. To moje ulubione fragmenty płyty, czym jednak dowodzę, że chciałem zmian i nie doceniam ich, bo wyróżniam te nagrania, gdzie wszystko jest po staremu. Cóż, takie życie… Po prostu eksperymenty nie do końca się udały, a jazzujące wstawki czy nowofalowe hity pasują jak pięść do oka. Za to nagrania klasyczne wyszły znakomicie. Jest wreszcie na samym końcu podlana patosem, okraszona wspólnym śpiewem Lee Douglas i braci Cavanagh kompozycja Back To The Start, która niby trwa 12 minut, ale treści tu zaledwie na 6 – nie liczę początkowego i końcowego brzdąkania poprzedzonego kilkoma minutami ciszy. Takie zabiegi na sztuczne przedłużanie płyty nie są tu potrzebne – chaotyczny The Optimist i tak trwa zbyt długo.

Czy są więc powody do optymizmu? Na pewno tak. Anathema wypadła lepiej niż na Distant Satellites. Nie jest to żadna wielka zmiana, jakich grupa w przeszłości już doświadczała, bo też aż taka zmiana nie jest potrzebna. Może jednak te nieśmiałe próby przemycenia nowych elementów, które wprawdzie odbierają płycie spójność, ale nie odbierają materiałowi solidności, zaowocują w przyszłości czymś naprawdę interesującym. Oby.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: