WONDER WOMAN
Wonder Woman
2017, USA, Chiny, Hongkong
sci-fi, akcja
reż. Patty Jenkins
O filmowej rywalizacji dwóch wielkich koncernów wydawniczych, DC Comics i Marvel Comics, które zbudowały wielki rynek komiksowy, pisałem szerzej recenzując film Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, w którym po raz pierwszy zobaczyliśmy w akcji Wonder Woman. To nie było dobre posunięcie. Jej postać pojawiła się znikąd, nie wiadomo dlaczego, i pozostał po tym pewien niesmak. Oczywiście nie pod względem estetycznym, bo grająca ją „szybka i wściekła” Gal Gadot to kobieta niezwykłej urody, lecz wypadałoby najpierw przedstawić tę postać publiczności. Tu wyszła największa różnica między wspomnianymi koncernami – Marvel od dawna oferuje pierwszorzędne widowiska według spójnej, konsekwentnie realizowanej od kilku lat koncepcji, podczas gdy budowane na chybił trafił uniwersum DC jest nieuporządkowane i niezrozumiałe dla ludzi nieobeznanych z komiksami. Jeszcze większy chaos wprowadził kolejny film, którego z litości nawet nie opisywałem – Legion samobójców z całą gamą dziwacznych postaci. Dopiero następna produkcja Warner Bros daje nam to, od czego należało zacząć – oto wytwórnia przedstawia nam od podstaw historię Wonder Woman, jednej ze swoich najważniejszych bohaterek.
Marvel ma swojego Kapitana Amerykę, bohatera wojennego, który wyzwalał ludzi z rąk niemieckiego okupanta, więc i Warner Bros musi mieć swój odpowiednik. To właśnie Diana, pseudonim Wonder Woman, szkolona na wojowniczkę księżniczka Amazonek żyjących na rajskiej wyspie w całkowitym oderwaniu od realnego świata. Gdy jednak okrutna wojenna rzeczywistość niszczy tę idyllę i wkracza do ich świata (pod postacią brytyjskiego szpiega i goniących go Niemców), obdarzona orężem od bogów kobieta decyduje się opuścić swój azyl i wyrusza ocalić ludzkość. Podczas tej wyprawy odkryje pełnię swojej mocy i potęgę uczucia, które dotąd znała tylko z książek. Obiektem uczuć jest też nie byle kto, bo sam Chris Pine, a niesamowita chemia między młodym żołnierzem a zjawiskową Izraelką napędza film na równi z samą historią. Może nawet bardziej, bo historia, choć logiczna i zrozumiała, jest błaha i nudnawa, w przeciwieństwie do pełnej wdzięku Gadot. I tak oto mam pewien zgryz w ocenie tej produkcji. Bo z jednej strony niezwykle atrakcyjna aktorka (olśniewa urodą, bo jej pozbawiona charyzmy postać nie jest najlepiej napisana) i wreszcie film przedstawiający od podstaw jednego z bohaterów uniwersum DC (trochę późno, ale jest), z drugiej opowieść miałka i mocno naiwna, niepozbawiona dłużyzn, efekty delikatnie mówiąc takie sobie (wyglądają sztucznie, zwłaszcza na tle tego, co można dziś zrobić i co oferuje Marvel), występuje nadmiar slow-motion, do tego kategoria PG-13 robi swoje (film o okrucieństwach wojny, a na ekranie nic z tego nie widać – krwi nie ma, trupów też niewiele, jeśli są to jak przez mgłę, tutaj pewnie ma działać wyobraźnia, ale ja w kinie chcę widzieć, a nie wyobrażać sobie, co mógłbym zobaczyć). Jeśli dodamy przekombinowany, rozciągnięty do granic możliwości finał i szereg mało wyrazistych przeciwników, otrzymujemy niemal pełny obraz mizerii filmu pani Jenkins. Jak z rozmachem i fantazją nakręcić origin story superbohatera, pokazał Marvel w pierwszej odsłonie Kapitana Ameryka.
Czy więc Wonder Woman, nowa nadzieja Warner Bros zatarła złe wrażenie po nieudanych wcześniejszych Supermanach, Batmanach i Legionie samobójców? Niestety nie w takim stopniu, jak powszechnie oczekiwano. Obsadzenie w głównej roli Gal Gadot jest strzałem w dziesiątkę, ale nawet ona nie dźwignie tak przeciętnego i mało angażującego scenariusza oraz równie rozczarowującego wykonania. Owszem, jest lepiej niż w poprzednich dwóch filmach i wytwórnia wreszcie zmierza we właściwym kierunku, ale do oceny dobrej bardzo daleko.