KASABIAN
For Crying Out Loud
2017
Kasabian to na wskroś brytyjska grupa. Każdy jej album ląduje na szczycie list sprzedaży Wielkiej Brytanii (choć ostatni 48:13 nie zdobył platyny) i przepada wszędzie indziej. Gorzej z singlami, bo te nawet w Anglii niezbyt sobie radzą. Nie zmienia to faktu, że na Wyspach muzycy z Kasabian uznawani są za następców Oasis i mają spory kredyt zaufania. Czy najnowszy krążek For Crying Out Loud umocni pozycję grupy, czy wręcz przeciwnie? Nie chcę zabawiać się we wróżkę, ale mam mieszane uczucia. Jest przebojowo, może aż za bardzo, przenikają się tu różne style i mody (glam rock, indie, funk, a nawet disco), ale ta pozorna różnorodność powoduje brak spójności, a muzyka dla wszystkich w efekcie jest dla nikogo. Momenty niezbyt trafione równoważą te udane i chociaż nie jest tak źle, by się krzywić i płakać jak facet z okładki, zachwycać się też nie ma czym. Gitarzysta zespołu zapowiadał, że tym albumem Kasabian zamierza zbawić muzykę rockową. No to chyba się nieźle zagalopował. Albo totalnie odleciał. Obiecywał też powrót do gitarowego grania, i to jest faktem – więcej tu gitarowego rocka niż na przesyconym elektroniką poprzedniku. Co z tego, skoro wiele piosenek ocieka tanią dyskoteką? Coś jednak udało mi się wyłowić z tego stylistycznego miszmaszu.
Dobre wrażenie robi mocny początek albumu. Ill Ray (The King) poza nośnym refrenem ma wszystko to, co powinno znamionować radiowy hicior – prosta dynamiczna melodia, równy rytm, i ten trudny do zdefiniowania power, który już na starcie pozytywnie nastraja do reszty nagrań. Tylko że potem już jest… inaczej. Singlowy You’re In Love With A Psycho to dyskotekowa wersja Heart Of Glass Blondie czy Every Breath You Take Police – do tańca fajne, do słuchania niekoniecznie. Inny funkowo-dyskotekowy utwór Are You Looking For Action? mógłby się podobać, ale nic specjalnego tam się nie dzieje, a trwa ponad 8 (!) minut – nie da się tyle wytrzymać, chyba że na parkiecie w czasach Bee Geesów. Wyróżnia się Wasted – to po prostu ładna piosenka i tyle, bez podtekstów. Niezły, bardziej punkowy i bardzie ambitny muzycznie (czytaj: pokręcony, ze zmienną melodyką) jest Comeback Kid. I wreszcie nawiązujący do garażowego grania Bless This Acid House – Sergio Pizzorno, gitarzysta, drugi wokalista i główny kompozytor Kasabian twierdził, że to najlepszy kawałek na płycie. Tu bym polemizował, lecz zapisałem go po stronie plusów. Są tu jeszcze nudne jak flaki z olejem ballady i dwa czy trzy nagrania, które zapomniałem zaraz po wybrzmieniu. Tyle. Nie da się ukryć – liczyłem na więcej.
Pełen euforii Sergio (który niedawno się ożenił i napisał pierwszą piosenkę miłosną w swoim życiu) dobrze się bawił podczas nagrywania materiału i nie dziwi, że uznaje For Crying Out Loud za najlepszy album grupy. Ja akurat wolę poprzednie. Nie odpowiada mi obrany tu kierunek i zasada „dla każdego coś miłego”. Gdy już u lidera weselny nastrój opadnie, liczę na zerwanie z imprezową tandetą i powrót do prawdziwego rocka, a jeśli już mają być hity, to nie w stylu disco. Jak Days Are Forgotten czy chociażby psychodeliczny Bumblebeee z poprzedniej płyty.