PRETTY RECKLESS Who You Selling For

Pretty Reckless Who You Selling For recenzjaPRETTY RECKLESS
Who You Selling For
2016

Recenzując poprzedni album Pretty Reckless skupiłem się głównie na potencjale wokalno-wizualnym wokalistki Taylor Momsen, który intryguje bardziej niż sama muzyka amerykańskiego zespołu. Krążek Going To Hell miał wyrazisty tytuł i prowokującą okładkę z nagą Momsen, a jednak świata nie zawojował. Ameryki też nie. Podobnie jak debiut z 2010 roku nie zawierał odpowiednio mocnych i rozpoznawalnych hitów, chociaż wyrosły z grunge’u rock w wykonaniu nowojorczyków może się podobać. Czy coś się zmieniło? Niewiele. Grzeczniejsze teksty, grzeczniejsza muzyka, grzeczniejsza okładka (też z golizną, ale tylko na rysunku) są świadectwem, że grupa dojrzała i kieruje swą muzykę do szerszego grona odbiorców. Ale do kogo konkretnie?Sparafrazowałbym tytuł płyty na Who Are You Playing For? No właśnie, dla kogo gracie, skoro zniknęła pasja z debiutu i rockowy pazur follow-upu?

Początek na pewno intryguje: fortepian, słowo „mamaaaa” w tekście, klimat żywcem z Bohemian Rhapsody, ale to tylko półminutowa impresja, bo zaraz wkracza kilka minut łojenia w Hangman. Jest psychodeliczny klimat i progresywne zapędy, tylko melodia kuleje, bo jak na 6 minut dzieje się zaskakująco niewiele. Drugi utwór Oh My God ma już odpowiednią dawkę drapieżności i agresji. Odpowiednią jak na ten krążek, bo daleko mu do ciężaru Follow Me Down czy Going To Hell. Z kolei singlowy Take Me Down to takie nie-wiadomo-co. Radiowa wydmuszka udająca rock. Nie ma przebojowości Heaven Knows, nie umywa się do powalającego Make Me Wanna Die, ale to jest dobra wizytówka płyty Who You Selling For. Płyty dla wszystkich i dla nikogo. Na pewno nie dla zwolenników czadowego grania. W porównaniu do poprzednich krążków Pretty Things energii tu tyle co w silniku malucha. O balladach i akustykach nie warto wspominać – są bezbarwne (z tytułowym utworem na czele) i choć jest ich dużo, już niemal wszystkie zapomniałem. Romansujący z funkiem Wild City to też nie moja bajka – podkład fajny, chórki też, ale u licha nie o to chodzi. Na dodatek ten patent muzycy powtórzyli w zamykającym album koszmarku Mad Love. Na szczęście są tu też dobre momenty, ratujące Who You Selling For przed porażką. Podobać się może bazujący na bluesie, klasycznie zagrany Prisoner, nieźle wypada też stonowana, klimatyczna kompozycja Already Dead. Wiem, narzekałem na ballady – ta jest chlubnym wyjątkiem za sprawą uwodzącego zachrypniętego wokalu Taylor, hipnotyzującej melodii i finału w stylu Pink Floyd. Dobre wzorce, dobre wykonanie. I wreszcie następujące zaraz potem magnum opus albumu, 7-minutowe nagranie The Devil’s Back z przejmującą i rozciągniętą w nieskończoność solówką gitarową na tle delikatnych klawiszy. Miodzio. Wychodzi na to, że jednak te delikatniejsze kompozycje zasługują na więcej braw niż próby dodania do pieca. Nie tego oczekiwałem od Pretty Things, ale nieuczciwie byłoby nie docenić piękna tych dwóch nagrań. Nie pojmę nigdy, dlaczego na tym nie zakończyli płyty serwując jeszcze burzącą nastrój najgorszą piosenkę w zestawie. Pominę ją milczeniem.

Trochę jestem w kropce. Chciałem nakrzyczeć i ponarzekać, że grupa straciła werwę, że odpuściła surowy rock i przynudza, że odchodzi od tego, za co ją polubiłem – i poniekąd tak jest, ale okazało się, że w to miejsce proponuje inną wrażliwość, bogatsze aranżacje i też jest w tym dobra. Wprawdzie tylko chwilami, ale te chwile wynagradzają nudę kilku wypełniaczy, jakie są na tym albumie. Za to muszę podnieść ocenę, w okolice, a nawet powyżej Going To Hell, bo tam też po mocnym starcie było kiepskawo, a o poziomie emocji jak w The Devil’s Back nie było mowy. Who You Selling For to bardzo nierówna płyta, ale mimo wszystko Taylor Momsen się wybroniła i bardzo jestem ciekaw, w jakim kierunku teraz podąży.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: