STEVE HACKETT
Night Siren
2017
Steve Hackett jest niczym wino – im starszy, tym lepszy. 67 lat to żaden wiek dla muzyka, ale Steve pracuje za dwóch i żyje bardzo intensywnie. Jeden z najlepszych gitarzystów świata, członek grupy Genesis w latach 1971-1977, której twórczość nadal promuje jeżdżąc po świecie z serią koncertów w ramach trasy Genesis Revisited, na szczęście nie skupia się na odcinaniu kuponów z przeszłości, tylko regularnie raczy nas nowymi wydawnictwami. Dwa lata temu zaskoczył kapitalną płytą Wolflight, teraz zaś nagrał równie udany, a może nawet lepszy krążek. Kolejna uczta dla wielbicieli progresywnego rocka? Jak najbardziej.
Zacznę od oddania artyście pokłonu, że wciąż mu się chce dostarczać nam wzruszeń tworząc muzykę na wysokim poziomie, podczas gdy wielu jego kolegów (także z Genesis) już dawno osiadło na laurach. Wielcy rocka w tym wieku nie wysilają się i zwykle odgrzewają stare kotlety na koncertach. Ale nie Hackett. Nie tylko ciągle komponuje i nagrywa, lecz z każdą kolejną płytą rośnie i wzmaga apetyt fanów na więcej. Za to dla niego wielki szacunek, bo chyba jeszcze nie osiągnął apogeum swej twórczości. Night Siren z pewnością do takiego apogeum aspiruje. Za jej ważne przesłanie, za stylistyczną spójność nagrań i za niewymowne piękno poszczególnych kompozycji. Tylko tyle i aż tyle.
Przesłanie wyraża zaniepokojenie kierunkiem, w którym zmierza świat – chodzi o narastające konflikty, nietolerancję, upadek wartości. To dlatego Nocna Syrena wyje na alarm prosząc ludzi o opamiętanie się, o zmianę nastawienia. Hackett postanowił połączyć rozmaite wpływy i gatunki proponując wielokulturowe zbliżenie poprzez muzykę z różnych rejonów świata, stąd udział muzyków z USA, Izraela i Palestyny, Islandii, Azerbejdżanu i Węgier oraz instrumentów indyjskich, perskich, celtyckich czy peruwiańskich. Album nagrywano w wielu miejscach na całym świecie osiągając zaskakującą jednorodność stylistyczną jak na takie międzynarodowe przedsięwzięcie. Podobny zabieg artysta zastosował dwa lata temu (masa gości i egzotyczne instrumentarium), teraz jednak bardziej wyrównał poziom kompozycji. Tu nie ma słabych nagrań, chociaż oczywiście każde zachwyca w inny sposób. Nie sposób wszystkich opisywać, zrobię więc wyjątek dla kilku, które mnie najbardziej poruszyły.
Zaczyna się z grubej rury – po lirycznym wstępie Behind The Smoke od razu atakuje mocną gitarą i orientalizmami, które są jednym z motywów przewodnich płyty. Uwielbiam takie kashmirowate klimaty, tym bardziej, gdy dochodzi do tego kapitalna melodia. Mój numer jeden w zestawie. Podobny charakter ma promujący album In The Skeleton Gallery, nagranie zaskakująco różnorodne, w którym obok mocnego rytmu perkusji odnajdziemy orientalne smyczki, partie saksofonu Roba Townsenda i ciężkie riffy nadające utworowi dynamiki. Bardzo odważny wybór jak na radiowy singel. Najdłuższy w zestawie Fifty Miles From The North Pole urzeka filmowym klimatem, by potem uderzyć potężną gitarą, licznymi zwrotami akcji i świetną solówką w finale. Tak właśnie jest na Night Siren – różnorodnie i tajemniczo, a gdy już pojawia się jakaś prosta i przebojowa melodia jak w Anything But Love, to we wstępie słyszymy plemienne bębny afrykańskie i potem gitarę flamenco, dalej porywającą solówkę na harmonijce, a w finale na gitarze. Bogactwo pomysłów naprawdę imponuje. Jest jeszcze przesycona peruwiańskim klimatem Inca Terra, jest irlandzki In Another Life, który po delikatnym akustycznym początku i anielskim chórkach Amandy Lehmann przechodzi w gitarowe szaleństwo mistrza ceremonii. I tak dalej. Po co więcej pisać? Genialna płyta. Od pierwszej do ostatniej nuty. Pełna pasji i przemyślana w najdrobniejszych szczegółach. Jestem pewien, że to nie ostatnia perła w dyskografii Steve’a Hacketta.
Komentarze do: “STEVE HACKETT Night Siren”-
paweł
(12 czerwca 2017 - 10:42)Rzeczywiście dzieło wysokich lotów. Jednak nie wchodzi mi tak jak weszła Wolflight i Beyond the Shrouded Horizon. Tamtych słuchałem z gęsią skórką, Night Siren – nie. Jest nierówna a momentami zalatuje mi zwykłym brit-popem. Owszem, najmocniejsze punkty to Behind The Smoke, Fifty Miles From The North Pole i n The Skeleton Gallery. Te utwory to Hackett w wybitnej formie, ale Anything But Love i Martian Sea po prostu irytują – kłaniają się tu Gary Moore i za przeproszeniem B52’s. Nie przystoją artyście tej klasy takie inspiracje. Owszem, są smaczki w postaci nierockowego instrumentarium i world music, ale u Hacketta one zawsze były. Ogólnie Night Siren w całości nie powala – 6/10.