ELBOW Little Fictions

Elbow Little Fictions recenzjaELBOW
Little Fictions
2017

Elbow, angielski zespół grający rock alternatywny, właśnie obchodzi 20-lecie działalności. Jubileusz muzycy postanowili uczcić wydając w lutym siódmy album studyjny zatytułowany Little Fictions. Dobrze, że zdążyli jeszcze zimą, bo rozmarzona, refleksyjna muzyka kwartetu z Manchesteru (zespół opuścił perkusista Richard Jupp) idealnie pasuje do tej pory roku. Przyznam, że mam zawsze pewien problem z oceną muzyki Elbow. To taka grupa, którą trzeba kupować w całości, albo w ogóle. Lubię tęskne klimaty i piękne melodie utworów, ich starannie przygotowane minimalistyczne aranżacje, uwielbiam charakterystyczny, nieco zachrypnięty głos i styl śpiewania Guya Garveya, który przypomina wczesnego Petera Gabriela. Jednak same kompozycje to już inna historia. Fajnie się ich słucha i równie fajnie nie pamięta. Nie wymienię nagrań lepszych od pozostałych ani płyty dominującej w dyskografii, choć większość z nich – poza tą nową, sprawiała mi frajdę podczas odsłuchu. Ot, taki paradoks.

Na tę samą przypadłość (brak wyrazistości nagrań) cierpi Little Fictions. Z tą jednak różnicą, że w tym przypadku frajda jest dużo mniejsza niż choćby 3 lata temu w przypadku The Take Off And Landing Of Everything. Tam pierwsza część płyty zwalała z nóg (wystarczy przywołać This Blue World czy Fly Boy Blue/Lunette), było bardzo konkretnie (jak na Elbow oczywiście). Tymczasem nowy album nudzi od pierwszej do ostatniej minuty (z wyjątkami oczywiście, niewieloma niestety). Jeszcze trzy zaserwowane co trzy tygodnie single jakoś dają radę (co to za tempo? i po co? bo żadna z piosenek nie jest na tyle fajna, by zaistnieć samodzielnie na dłużej?) – ubarwiony sekcją smyczkową The Hallé Orchestra Magnificent (She Says) ma ładną melodię, Gentle Storm zamiast melodii ma rytm (to też jakiś pomysł), zaś All Disco… ani tego, ani tego, ma za to typowy dla Brytyjczyków stonowany klimat; ale reszta? Po prostu jest. Niewarta wspomnienia. Zrobię cztery wyjątki. Utwór tytułowy snuje się przez 8 minut (choć pomysłu tu góra na 3), więc nie da się go nie zauważyć. Niezła melodia, interesująca aranżacja, rozbujany finał. Jeszcze więcej rozmachu oferuje swingujący, rozkołysany Firebrand & Angel z chórami i elementami rodem z Afryki. Ujdzie K2, nagranie nie tylko tytułem kojarzące się z U2, z automatyczną perkusją (pamiętacie, że Richard Jupp odszedł?), pogłosami i nie wiem czym tam jeszcze. Nic wielkiego, ale na bezrybiu i rak ryba. Wreszcie Head For Supplies, urokliwa kameralna ballada dowodząca, że czasem siła tkwi w prostocie. Wysłuchałem tej płyty kilka razy, przy tych kompozycjach postawiłem mały plusik, i tyle. Pozostałe nagrania przegapiłem.

To bardzo elegancka, melancholijna muzyka, jak zawsze u Elbow. Jeśli komuś to wystarczy – sam klimat bez wyrazistych melodii, napuszony artyzm zamiast prostoty plus spora dawka syntetycznych brzmień, to Little Fictions jest dla niego. Ja odpadam. Wracam do The Take Off And Landing Of Everything.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: