JACK REACHER: NEVER GO BACK
Jack Reacher: Nigdy nie wracaj
2016, USA
thriller, akcja
reż. Edward Zwick
Jack Reacher to fikcyjna postać literacka, bohater 17 powieści napisanych przez Jima Granta pod pseudonimem Lee Child. Nie była to ambitna literatura, stąd też nie należy wiele oczekiwać po powstających na ich bazie filmach. Po premierze Jack Reacher: Jednym strzałem w 2012 roku dziwiono się, że główną rolę byłego majora wojskowej żandarmerii, obecnie wolnego strzelca o ponadprzeciętnych zdolnościach dostał niski i drobniutki Tom Cruise (Jack Reacher z książek był silnej budowy, miał 195 cm wzrostu), lecz sam film zyskał jako taką aprobatę publiczności. Nie można mówić o wielkim sukcesie, ale jak na typowo rozrywkowe, bez głębi i tzw. drugiego dna kino klasy B, wszystko było zrobione całkiem poprawnie. Zatrudniono znanego i lubianego aktora, wykreowano nowego bohatera, a o sukcesie serii miały zdecydować jej kolejne odsłony. Na drugą czekaliśmy aż 4 lata. Długo. Za długo. Co gorsza – na następną chyba już nikt nie będzie czekał, bo po obrazie Edwarda Zwicka zwyczajnie nie ma na co. Czy jest aż tak źle? Niestety tak.
Rzadko kiedy tytuł filmu jest tak trafnie dobrany do jego zawartości. Oczywiście to nie zasługa reżysera, bo tytuł był z góry narzucony, w końcu mamy do czynienia z ekranizacją książki (nawet jeśli scenariusz jest tylko dość luźno oparty na literackim pierwowzorze). Dlaczego wybrano akurat tę, jedną z ostatnich w dorobku autora? Nie wiem i szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Ważniejsze, że fabuła jest sztampowa i niewciągająca, a słaba gra aktorska Cruise’a tylko podkreśla bezbarwność scenariusza i jego realizacji. Ja wiem, że akcyjniaki mają być czystą rozrywką, że brak logiki jest niejako wpisany w ten gatunek, że nie należy wymagać zbyt wiele, ale bohater powinien być chociaż wyrazisty, sympatyczny i wiarygodny (jak np. Jason Statham czy Liam Neeeson). Tom Cruise nie jest. Jest zmęczony, zblazowany, sztywny i gra jakby za karę. Bez ikry, bez polotu, a niemal w każdej scenie, gdy występują razem, przyćmiewa go dynamiczna Cobie Smulders jako major Susan Turner, dawna znajoma niesłusznie aresztowana za zdradę. Jack stara się udowodnić jej niewinność, a przy okazji odkrywa potężny spisek rządowy z udziałem armii. Zresztą mniejsza o samą historię, bo problemem jest jej niemrawe przedstawienie, przewidywalność oraz uwikłanie Jacka w sztuczny i źle poprowadzony wątek osobisty z nieślubną córką (irytująca Danika Yarosh). Całości dopełniają kiepskie efekty specjalne – źle zaaranżowane, kiczowate sceny walki budzą zażenowanie (choćby finałowa potyczka na dachu), a kuriozalna ucieczka z więzienia o zaostrzonym rygorze obraża inteligencję widza. To wszystko pasuje do filmów z Seagalem, ale Tom Cruise grywa rzadko i powinien lepiej dobierać scenariusze.
Jack Reacher: Nigdy nie wracaj nie ma w sobie nic z klimatu jedynki (która przecież też nie była arcydziełem). Zamiast dobrej sensacji Edward Zwick zaproponował dramat rodzinny z pełnym wątpliwości, znudzonym bohaterem w miejsce bezkompromisowego wojskowego twardziela, jakim był (przynajmniej w książkach) Jack Reacher. „Jednym strzałem” powołano go do ekranowego życia, drugim mu to życie odebrano. I lepiej, żeby już nie wracał.