PASSENGERS
Pasażerowie
2016, USA
sci-fi, romans
reż. Morten Tyldum
Czego oczekujecie od kina science-fiction? Jeśli wybieraliście się na Pasażerów, to pytanie warto sobie zadać przed wizytą w kinie. Czy porywającego thrillera i tajemniczej zagadki w przestrzeni kosmicznej, jaką obiecywał trailer filmu? Jeśli tak, możecie oszczędzić na bilecie. Czy może tylko miłego dla oczu, idealnego na Walentynki romansu dwójki samotnych ludzi na międzyplanetarnym statku? To drugie z pewnością dostaniecie, a w pakiecie kilka niezłych widoków i ciekawy pomysł na w pełni zautomatyzowany świat przyszłości.
Jim (Chris Pratt) i Aurora (Jennifer Lawrence) to dwójka spośród 5000 zahibernowanych pasażerów, jakie statek Avalon transportuje na nową planetę. Podróż ma trwać 120 lat, jednak z nieznanych przyczyn mechanik Jim zostaje wybudzony 90 lat za wcześnie, potem dołącza do niego pisarka Aurora, tym samym obydwoje zostają zmuszeni do spędzenia reszty życia na pokładzie statku. Jedynym towarzyszem do rozmów jest dowcipkujący barman-android Arthur (Michael Sheen). Skazani na siebie ludzie zakochują się i z czasem odkrywają, że wyprawie grozi wielkie niebezpieczeństwo, a ich wybudzenie wcale nie było przypadkowe…
Trzy lata temu nie mogłem wyjść z podziwu dla mistrzostwa Alfonso Cuaróna i jego Grawitacji. Okazało się, że można nakręcić emocjonujący film z udziałem tylko dwóch aktorów. Tu także jest dwójka ludzi zostawiona na pastwę losu w kosmosie – skojarzenia są więc nieuniknione. Nie tylko z Grawitacją, bowiem Morten Tyldum ulepił Pasażerów z wielu wytartych klisz (bar żywcem wyjęty ze słynnego Lśnienia, motyw samotnej walki z przeciwnościami mieliśmy niedawno w Marsjaninie, itd.). Czy to źle? Niekoniecznie, gdyby tylko norweski reżyser dodał od siebie nowe elementy oraz potrafił nimi wzbudzić i utrzymać zainteresowanie widza. Takich w Pasażerach nie ma, lub jest ich niewystarczająco dużo.
Jak na kameralny obraz z dwójką aktorów dzieje się sporo, chociaż nie zawsze z sensem. I nie chodzi o sadzenie drzew w stalowym statku, naciągnięty do granic absurdu wątek z naprawą uszkodzeń (odkrycie awarii i naciśnięcie właściwego guzika spośród wielu tysięcy podobnych to pikuś dla prostego mechanika) i całą masę innych drobiazgów (jak ptaki w końcowej scenie), lecz o rzucanie widzowi coraz to nowych wyzwań, by nie usnął z nudów obserwując tandetny melodramat w otchłani kosmosu. Najpierw trzeba dodać bohaterowi towarzyszkę, by ten nie zwariował z samotności, potem jest wielka kłótnia, następnie nagłe pogodzenie i zwrot w zachowaniu o 180 stopni, gdy zaś temat wydaje się zgrany, zostaje wybudzony kolejny człowiek, tym razem członek załogi. Na za wiele z niego pożytku, lecz nie chcę zdradzać dlaczego. Potem absurdalny, typowo hollywoodzki finał, którego sensu nie warto szczegółowo dociekać – trzeba w całości i bez pytań kupować tę bajeczkę zachwycając się kosmicznymi plenerami i intensywnie eksponowanymi ciałami dwójki bohaterów, bo w tym akurat temacie nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Mimo tych dziwacznych fabularnych twistów i tak najciekawsza okazuje się pierwsza część filmu, gdy Jim odkrywa beznadziejność swego położenia, rozpaczliwie stara się znaleźć sens życia, walczy z własnymi demonami i plotkuje z androidem, którego postać jest dobrze pomyślana i rozładowuje napięcie.
Żeby nie było nieporozumień – to nie jest zły film, ale można było wykrzesać z tego obrazu znacznie więcej. Jest prosty i banalny. Chyba, jak wspomniałem we wstępie, wiele zależy od nastawienia widza. Ja liczyłem na wciągającą, nietuzinkową i w miarę logiczną historię science-fiction, a dostałem ckliwy i nieco tandetny romans. Zabrakło mi dramaturgii i lepiej rozpisanych postaci (poza barmanem), lecz bardziej niż reżyseria kuleje w Pasażerach sam scenariusz, zwłaszcza pozbawiona napięcia końcówka. Efekty specjalne nie są zbyt specjalne, aczkolwiek na przyzwoitym poziomie więc nie będę narzekał dla samej zasady. Faktem jest, że Marsjanin oferował ciekawsze bajery, a Grawitacja po prostu odleciała w kosmos. Podobać się może wygląd statku i jego zautomatyzowana technologia, która jednak zbyt często zawodzi. Za to aktorzy zdecydowanie na plus. Jest między nimi chemia i chociaż Pratt i Lawrence grywali już lepsze role, to właśnie nowi idole współczesnego kina ciągną cały obraz. I chwała im za to.
Komentarze do: “PASSENGERS Pasażerowie”-
Marzynia Mamcia
(2 lutego 2017 - 17:47)Dziękujemy za tę recenzję (właśnie Martik się zastanawiał, czy musi żałować, że nie była). Pozdrawiamy całą Rodzinkę – Marzynia z Martikiem (chorym i u mamy :-D)