FANTASTIC BEASTS AND WHERE TO FIND THEM
Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć
2016, Wielka Brytania, USA
familijny, fantasy
reż. David Yates
Seria książek (a potem filmów i gadżetów) o Harrym Potterze wygenerowała gigantyczne pieniądze dla jej twórców. Miliarderką stała się pisarka J.K. Rowling, po 7-8 mld dolarów zarobili wydawcy, wytwórnie filmowe i producenci zabawek, krocie zainkasowali aktorzy. Wraz z końcem opowieści o młodym czarodzieju kurek lekko się przykręcił, pora więc na kolejne formy aktywności brytyjskiej pisarki. Niedawno wydano jej scenariusz do sztuki teatralnej Harry Potter i przeklęte dziecko, której fabuła opisuje świat 19 lat po zakończeniu Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci, natomiast na ekrany kin trafił obraz Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, ekranizacja książki Rowling z 2001 roku (wydanej pod pseudonimem Newta Scamandera) z historią osadzoną 70 lat przed wydarzeniami z pierwszego Pottera, i zarazem pierwsza część planowanej serii.
Po co to wszystko piszę, skoro nie ma tu kultowych bohaterów? Ponieważ hasło Harry Potter otwiera wszystkie drzwi i gwarantuje sukces każdego projektu, w którym palce maczała pani Rowling. Wystarczy odwołać się do magicznego świata czarodziejów, do tych samych emocji, które młodzi ludzie (i nie tylko młodzi) tak bardzo pokochali. Ponieważ to Ameryka rządzi światowym kinem, po sukcesie na wskroś brytyjskich Potterów dla równowagi akcję filmu przeniesiono za Ocean i umiejscowiono w Nowym Jorku lat 20-tych XX wieku. To inny klimat, inna architektura, okazuje się jednak, że także i tu żyją czarodzieje, mają swoją uczelnię i ukrywają się przed mugolami (czyli ludźmi). Ten proces zakłóca przybycie Newta Scamandera z walizką pełną dziwnych stworzeń, które – jak łatwo zgadnąć, wydostają się na zewnątrz i sieją zamęt w mieście. To tylko pretekst do przedstawienia jeszcze innej historii, ale wchodzenie w szczegóły nie ma sensu, bo fabuła jest szczątkowa jak przystało na pierwszy film z długiej serii. To pełna ciepłego humoru bajeczka, która ma radować oczy, ma oczarować widza, i jako taka dobrze spełnia swe zadanie. W końcu za całość odpowiada David Yates, który reżyserował ostatnie 4 filmy o Potterze – wiem, wiem, ma wielu wrogów, psuje klimat, itd., ale ma spore doświadczenie i wie, jak należy robić takie kino (a poza tym za scenariusz i produkcję odpowiada sama Rowling, więc wszystkiego dopilnowała). Reszta to drobiazgi. Irytujący flegmą i nieśmiałością główny bohater (Eddie Redmayne), zbytni natłok wątków i postaci (może to będzie rozwinięte w kolejnych częściach, ale teraz przeszkadza), potężny przeciwnik (Colin Farrell), którego zbyt łatwo ujarzmić i zło, które okazuje się wcale nie takie złe. Fabularnie szału nie ma, za to zachwycić może rozmach inscenizacyjny filmu, co chyba było łatwe do przewidzenia. Dzisiaj na komputerach można wyczarować dosłownie wszystko więc barwna scenografia czy świetna charakteryzacja są normą, podobnie jak kapitalne odwzorowanie Nowego Jorku tamtych czasów. W finale następuje drobny przesyt CGI, ale i tak pod względem technicznym trudno filmowi Yatesa coś zarzucić. Urzeka pomysłowość w tworzeniu magicznych zwierząt i ich pocieszny wygląd, aczkolwiek nie pełnią one tak ważnej roli, jakiej bym się spodziewał po tytule. Są jednak miłym dla oka akcentem opowieści.
Jak to podsumować? Nie wiem do końca. Skok na kasę się udał, sukces będzie gwarantowany, świat magii za sprawą Rowling ponownie ożył, a czy dla kolejnego pokolenia będzie tak kultowy i wzbudzi tyle emocji co Harry Potter śmiem wątpić. Powiem więcej – nie ma na to szans, nie udźwignie sławy wielkiego poprzednika. To jednak nie przeszkadza rozkoszować się widowiskiem wszystkim tym, którzy lubią takie klimaty.