BRIDGET JONES’S BABY
Bridget Jones 3
2016, Wielka Brytania
komedia romantyczna
reż. Sharon Maguire
Nie jestem w stanie pojąć fenomenu Bridget Jones ani sensu powstania trzeciej części jej przygód. Chyba po prostu Anglicy bardzo potrzebowali tej kontynuacji, bo 15 lat temu ekranizacja bestsellerowej powieści Helen Fielding była wielkim hitem. Obok pulchnej i na swój sposób zabawnie nieporadnej, popełniającej gafę z gafą Renée Zellweger grali tam wielcy amanci brytyjskiego ekranu, Colin Firth i Hugh Grant. W sequelu Bridget szukała rozumu, a 12 lat później powraca w filmie bez fabuły. Może przesadziłem, ale budowanie opowieści wokół faktu, że kobieta zachodzi w ciążę nie bardzo wiedząc z kim, wydaje mi się do bólu banalne. Żeby było jeszcze dziwniej, obaj potencjalni ojcowie ochoczo pomagają i angażują się, by tylko ulżyć ciężarnej (wiadomo – dziecko jest najważniejsze), a ich rywalizacja przybiera karykaturalną formę. Dlaczego zachwycają się kobietą, która bezceremonialnie bawi się i manipuluje uczuciami ich obu? O ile sztywny i do bólu nudny prawnik Mark Darcy (Colin Firth) to dawna miłość Bridget, więc jego fascynację można jeszcze zrozumieć, lecz Jack Qwant (Patrick Dempsey) to już inna historia. Hugh Grant (playboy Daniel Cleaver z dwóch poprzednich odsłon) miał nosa i nie zagrał w filmie, a rolę konkurenta zajął przystojny milioner, który przecież mógłby mieć każdą kobietę, a wybiera niezbyt urodziwą Bridget. To tyle na temat realizmu…
Oczywiście film bardzo się spodobał, także w Polsce. Głównie paniom, co chyba łatwo zrozumieć zważywszy na tematykę (coś w rodzaju kina obyczajowego o rozterkach kobiety w ciąży) i bijące z ekranu wewnętrzne ciepło. To inny obraz i inna Bridget – dojrzała redaktorka telewizyjna i poważna stosownie do wieku. Nie ma głupawych gagów i prostackiego humoru (jeśli jest to raczej lekki i wyważony, poza irracjonalną sceną z prompterem wyświetlającym prywatną rozmowę Bridget, którą prowadząca program na żywo bezrefleksyjnie powtarza), jest zaś dużo odniesień do otaczającej nas rzeczywistości i gadżetów, z którymi bohaterka musi sobie radzić – wspomniany wyżej przykład pokazał, że nie najlepiej jej to wychodzi, w innych sytuacjach jest niewiele lepiej. Ale wszystko to blednie wobec braku dobrej historii. Śmiać się nie ma z czego (może przesadzam, dobre momenty są, jednak trzeba ich ze świecą szukać), a kto jest ojcem nietrudno zgadnąć. Jeśli to kogoś w ogóle obchodzi…
Nie zamierzam poświęcać zbyt dużo czasu filmowi, który mi kompletnie nie odpowiada. Dodam więc tylko, że do reżyserii wróciła Sharon Maguire i to dobrze, bo czuje ducha Bridget znacznie lepiej niż odpowiadająca za nieudany sequel Beeban Kidron. W obsadzie znalazła się świetna Emma Thompson i to też dobrze, bo jej uszczypliwości ubarwiają tę nijaką opowieść. Reszta jest milczeniem. Paniom się spodoba, panowie usną z nudów.