Przed Realem Madryt decydujący miesiąc. Ktoś spyta, o czym można decydować w listopadzie, skoro sezon nawet nie jest nawet na półmetku? Otóż tak się ułożył kalendarz rozgrywek, że dotychczas madrytczycy natrafiali na stosunkowo łatwych rywali i dopiero teraz staną przed nimi prawdziwe wyzwania – w Lidze Mistrzów czekają Sporting i Borussia, zaś w Primera División Atlético i Barcelona (potem Valencia i Sevilla), wszystko na wyjeździe. Wisienką na torcie i okazją do zdobycia kolejnego trofeum są zaś grudniowe Klubowe Mistrzostwa Świata. Drużynę Zidane’a czeka więc prawdziwy test, do którego wcale nie podchodzi w roli wielkiego faworyta, zwłaszcza jeśli chodzi o zmagania ligowe. Powiedzieć, że Real nie ma stylu i gra słabo to jak nic nie powiedzieć. Trenera poniekąd bronią wyniki, bo przecież Królewscy nie przegrali kolejnych 28 spotkań, wciąż prowadzą w tabeli La Liga, a w europejskich rozgrywkach zależą sami od siebie, ale wszyscy wiemy, że to tylko połowa prawdy. Druga połowa jest taka, że sama gra wygląda bardzo kiepsko i na razie nie widać symptomów poprawy. Piłkarze nie tworzą zgranej drużyny, gubią się w niedokładnościach i co gorsza, nie wykazują odpowiedniego zaangażowania. Pisałem o tym wiele razy i nie pora tego powtarzać, co zawodnicy i trener robią źle. Trzeba wierzyć, że teraz to zmienią, bo inaczej nie będzie o co walczyć w 2017 roku. Dlatego jest to decydujący miesiąc, w którym ekipa albo do końca się pogrąży, albo udowodni swą klasę i wartość.
Nie ma większego znaczenia, że Real dzisiaj przewodzi ligowej stawce, skoro grał niemal z samymi outsiderami. Te mecze miał obowiązek wygrać, a i tak męczył się niemiłosiernie i aż trzy razy frajersko zgubił punkty. Zidane będzie oceniany głównie przez pryzmat potyczek z pretendentami do tytułu, z którymi przecież ostatnio ekipa nie radziła sobie dobrze. Z Atlético w La Liga Real nie potrafi wygrać od czasów Mourinho (tylko 2 remisy w 6 meczach!), a porażka 0-4 z 2015 roku zawstydza do dzisiaj. Z kolei bolesne 0-4 sprzed roku z Barceloną na Bernabéu tylko przypomina, jak bardzo Katalończycy zdominowali ostatnią dekadę w hiszpańskim futbolu. Myśląc o mistrzostwie kraju Królewscy żadnego z tych meczów nie powinni przegrać, a z Sevillą czy Valencią muszą obowiązkowo zdobyć komplet punktów (podobnie jak zrobiła to Barça). Jeszcze trudniej wygląda sytuacja w Lidze Mistrzów, tam nie ma miejsca na pomyłkę. Po zlekceważeniu Legii i remisie w Warszawie madrytczycy muszą wygrać ze Sportingiem, by zachować szanse na wygranie grupy, a potem jeszcze pokonać u siebie Borussię. Jeśli nie zdobędą punktów w Lizbonie, ich awans do play-offów nawet z drugiego miejsca może być zagrożony. Tak czy inaczej w obu meczach Blancos będą grać z nożem na gardle. Muszą wreszcie pokazać dobry futbol i odpowiednią intensywność.
Na koniec tych refleksji proste z pozoru pytanie: co mają ze sobą wspólnego (oczywiście poza grą w podstawowym składzie Realu Madryt) Cristiano Ronaldo, Benzema, Modrić, Casemiro, Kroos, Ramos, Pepe i Navas? Otóż wszyscy oni byli w tym sezonie kontuzjowani. Jedni nadal się leczą, inni wrócili na boisko, lecz daleko im do optymalnej formy. To oczywiście nie usprawiedliwia kiepskiej gry Realu, bo Zidane dysponuje szeroką kadrą (sam nie chciał wzmocnień i przespał okienko transferowe) i tu dochodzą inne aspekty (zbyt liberalne podejście trenera, małe wymagania wobec graczy, zadowolenie z byle czego, brak odpowiedniej taktyki, uporczywe trzymanie się nieefektywnego systemu 4-3-3, stawianie na wielkie nazwiska bez formy kosztem prezentujących większą jakość i zaangażowanie zmienników), lecz faktem jest, że na peryferiach Madrytu w Valdebebas rzadko pracuje drużyna w komplecie. Odnoszę wrażenie, że w topowych ekipach najsilniejszych lig Europy nie ma takich problemów, na pewno nie na taką skalę, i tu można dyskutować, kto i w jakim stopniu ponosi winę za tę sytuację. Czy otoczony złą sławą doktor Jesús Olmo, czy nowy trener od przygotowania fizycznego Antonio Pintus, którego pracy na razie nie widać na boisku, piłkarze wyglądają na niezdolnych do dłuższego wysiłku. A może to nieszczęśliwy zbieg okoliczności? Wątpię, bo co roku ten problem powraca… Póki co Real przez dwa miesiące musiał sobie radzić bez jedynego defensywnego pomocnika Casemiro (bo drugiego nie kupiono) i efekty widzieliśmy – brak równowagi na boisku i bramki tracone w każdym meczu i z każdym rywalem, nawet trzecioligowym. Zresztą najlepsze świadectwo madryckiej defensywie (pozbawionej od miesiąca dwóch filarów – Ramosa i Pepe) wystawiła Legia strzelając w dwumeczu aż 4 gole (wcześniej przegrała 0-6 z Borussią i 0-2 ze Sportingiem). To nie Ekstraklasa jest taka dobra – to Real gra tak kiepsko z tyłu. Dwa miesiące pauzował inny filar Realu, jedyny kreatywny i przebojowy gracz środka pola Luka Modrić, a gdy wreszcie wrócił – kontuzji doznał reżyser gry Toni Kroos i znów druga linia jest zdekompletowana. Do tego kilka dni temu Kovačić doznał stłuczenia kostki, Carvajal wrócił ze zgrupowania reprezentaji z dziurą w bucie i opuchlizną na palcu, a Morata z kontuzją uda i przez miesiąc nie zagra. Zidane ma więc spory ból głowy przed derbami z Atlético, jak poukładać te mocno wybrakowane puzzle, by uniknąć blamażu i stawić czoła zdyscyplinowanemu i poukładanemu rywalowi. Chociaż może przesadzam, przecież Zizou jest wiecznie zadowolony i niczym się nie martwi. Czy będzie zadowolony w sobotni wieczór po meczu z najbardziej intensywną ekipą La Liga? Zobaczymy…