MELLER GOŁYŹNIAK DUDA Breaking Habits

Meller Gołyźniak Duda Breaking Habits recenzjaMELLER GOŁYŹNIAK DUDA
Breaking Habits
2016
altaltaltaltalt
Nie lubię określenia supergrupa, bo często jest mylące i niepotrzebnie potęgujące oczekiwania, ale tak właśnie zwykło się nazywać formacje złożone z muzyków innych znanych zespołów i w tym kontekście powyższe hasło idealnie pasuje do debiutu tria Meller Gołyźniak Duda. Maciej Meller jest gitarzystą znanym z Quidam, perkusista Maciej Gołyźniak ma na koncie współpracę z Sorry Boys, Brodką i Natalią Nykiel, zaś Mariusz Duda to wokalista i basista Riverside, lider tej wyjątkowej na polskim rynku formacji, a także twórca solowego projektu Lunatic Soul. Jednak tak naprawdę tym, co w tym przypadku uprawnia do używania przedrostka super, jest sama muzyka. Trzej zaprzyjaźnieni panowie postanowili sobie wspólnie pograć, a ich współpraca z czasem przerodziła się w pełnoprawny i zaskakujący album, który od 18 listopada cieszy uszy wszystkich miłośników rocka ze znakiem jakości. Rocka artystycznego. Art rocka. Album przywracający wiarę, że na rodzimym podwórku wciąż można tworzyć wielkie rzeczy, i bardzo potrzebny w czasach, gdy Chylińska poszła w pop i elektronikę, Perfect przynudza, Coma tworzy przegadany eksperyment, a Riverside na dość szczególnym krążku odjechał w kierunku ambient.

Breaking Habits – jakże trafny tytuł dla wydawnictwa, które w dużym stopniu zrywa z dotychczasowymi nawykami muzyków i prezentuje ich nowe oblicze. Czyż nie o to chodzi w rocku progresywnym, który jakże często z progresją i poszukiwaniem nowego nie ma wiele wspólnego? Panowie może i nie mieli pomysłu na nazwę grupy, jak przyznał Mariusz Duda w jednym z wywiadów („pojechaliśmy nazwiskami, bo w sumie – czemu nie”), mieli jednak pomysł na muzykę. Niby nie ma tu niczego nowego – to po prostu przełamujące schematy, brudne granie z bluesrockowym i stonerowym posmakiem, ale jakie granie! Breaking Habits wyciąga artyzm z prostego gitarowego łojenia, podnosi polski rock do rangi sztuki, nobilituje go. Przesadzam? Może, ale dawno nie słyszałem tak wciągającej płyty. Aż żal, że trwa zaledwie tyle co winyl – niecałe trzy kwadranse.

Trudno jednoznacznie określić, co jest największą siłą tej muzyki. Moim zdaniem rzadko spotykany feeling między całą trójką przyjaciół, którzy przecież dotąd razem nie grali. To coś ulotnego, niełatwego do zdefiniowania, ale to słychać w poszczególnych utworach. Każdy z nich gra swoje, wykorzystuje szansę na indywidualne popisy, a jednocześnie wszyscy świetnie się uzupełniają. Kompozycje są różnorodne pod względem struktury czy melodyki, a zarazem czarują wspólnym klimatem i surowością brzmienia. Dobrze ilustruje to rozpędzony opener Birds Of Prey puszczany jako zajawka albumu. Zawiera wiele motywów, a po trzech minutach rozpoczyna się gitarowy odjazd Mellera poprzedzony kanonadą Gołyźniaka. To element charakterystyczny wielu nagrań, i tych bardziej „piosenkowych” – leniwego bluesiska Feet On The Desk, lekko funkującego Tattoo czy melodyjnego, przebojowego wręcz Shapeshifter, jak też kompozycji instrumentalnych, choćby efektownie zamykającej całość Into The Wild czy hipnotyzującego utworu tytułowego. To porywający popis możliwości muzyków oraz prawdziwy majstersztyk pod względem budowania nastroju, od delikatnego początku aż do ognistego finału. Z kolei opus magnum albumu stanowi Floating Over, w którym harmonie wokalne z pierwszej części nagrania celowo kontrastują z psychodelicznymi improwizacjami drugiej. 10 minut mija jak z bicza strzelił, a utwór i tak sprawia wrażenie niedokończonego, nagle urwanego. Stosowne rozwinięcie nastąpi z pewnością na scenie, bo to typowy koncertowy killer, którym można się bawić i dowolnie kształtować.

Meller, Gołyźniak, Duda. Jeśli ktoś dotychczas nie znał tych nazwisk, panowie zrobili wielki krok, by to zmienić. Zamknęli się na kilka dni w studio i nagrali rockową płytę roku 2016. Nie wyobrażam sobie, by na krajowym rynku ktoś to przebił. Czasu mało, a pomysłów u naszych twórców jeszcze mniej. To nie jest łatwe granie, ale z pewnością warte głębszej uwagi. Jeśli komuś nie podejdzie od razu, polecam wysłuchanie po raz kolejny. Dobra muzyka dociera powoli, za to potem zostaje na dłużej.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: