JASON BOURNE
Jason Bourne
2016, USA
sensacyjny, reż. Paul Greengrass
Ręka do góry kto myślał, że po nakręceniu Dziedzictwa Bourne’a, już bez udziału Matta Damona, saga o przygodach agenta szukającego własnej tożsamości, a następnie zemsty, zostanie definitywnie zakończona. Chyba nigdy nie było takiej opcji. Póki ludzie walą tłumnie do kina, będziemy oglądać kolejne jej odsłony, a ta z numerem 5 niedawno trafiła na ekrany. To takie współczesne neverending story. Żeby się nie znudziło, kolejne odcinki fundowane są co 3, 4 lata. Uprzedzam jednak, że obejrzenie tego najnowszego bez znajomości poprzednich mija się z celem.
Nie będę streszczał fabuły, bo ta jest tu akurat najmniej istotna. I tak wszystko sprowadza się do tego, że wielki i wydawałoby się wszechmocny aparat najpotężniejszego państwa na świecie nie potrafi dopaść jednego zbuntowanego agenta. Ważne, że po niemal dekadzie do swej roli wrócił Matt Damon, chociaż nie tryska entuzjazmem, a z ekranu wygłasza co najwyżej kilka banalnych kwestii. Bo nie dialogami film stoi. Treść jest na drugim planie, liczy się akcja, pościgi, adrenalina, i inne filmowe bajery. Co z tego, że sensu trudno się dopatrzyć? Nowa część nie jest oparta na powieściach Roberta Ludluma (poprzednie trzy były, aczkolwiek też dość luźno) i Bourne nieco zagubił fabularną spójność. Nacisk na efekty powoduje, że zamiast trzymającego w napięciu kina szpiegowskiego dostajemy efekciarski akcyjniak z poprawnymi sekwencjami pościgów, które jednak nie rzucają na kolana (może poza otwarciem w Atenach). Do tego zastosowanie roztrzęsionej kamery i krótkich, rwanych ujęć (wiem, wiem, taka konwencja) skutecznie odbiera przyjemność z seansu. Wprawdzie nie ma tu takiej porażki, jak np. przy piątej odsłonie Szklanej pułapki (bo też tamto badziewie trudno przebić), nawet powiem więcej – w ogóle nie ma porażki, bo to całkiem solidny film sensacyjny, z nagiętą do granic absurdu fabułą – jak to w tej, i nie tylko tej serii, ale ciągnięcie tego dalej naprawdę nie ma sensu. Pod względem artystycznym rzecz jasna, bo jeśli chodzi tylko o skok na kasę, to można tak w nieskończoność. Zresztą zostawiono furtkę dla odcinka numer 6…
Wydaje mi się, że miłośnicy Bourne’a będą zachwyceni. Jest Damon, jest akcja, jest efektownie. Ja od takiej produkcji wymagam więcej, choć mimo tych wymienionych niedociągnięć czy wad film Greengrassa ogląda się dobrze. To zasługa wartkiej akcji (bijatyki, pościgi, strzelaniny) i utrzymanego klimatu pierwszych odcinków. Nawet ta nieszczęsna drgająca kamera i teledyskowy montaż – to też już było, ale nie w takiej dawce. Obok skopanej strony technicznej tym, co najbardziej przeszkadza, jest płaski scenariusz. Wtórny, schematyczny, przewidywalny, pełen skorumpowanych, zamieszanych w afery i spiski złych facetów, którym zostaje przeciwstawiona kobieta – uczciwa, inteligentna, jedyna sprawiedliwa (oczywiście poza Jasonem) i kierująca się zasadami moralnymi. Jason Bourne to taka trochę naiwna bajeczka dla dużych dzieci. Bez treści, za to z bajerami. Bywało lepiej. Lubię tę serię, ale dla jej dobra chciałbym, aby już nie wymyślano jej kolejnych odsłon. Nawet po twarzy Damona widać, że ma już dosyć.