DADDY’S HOME
Tata kontra tata
2015, USA
komedia, reż. Sean Anders





Po co powstają komedie? By śmieszyć ludzi. Problem w tym, że każdego bawi co innego. Jedni lubią obsceniczne i klozetowe dowcipy, inni szukają czegoś bardziej wyrafinowanego. Tata kontra tata trudno nazwać filmem wyrafinowanym, ale nadmiernych wulgaryzmów tu również nie uświadczymy. To raczej średnich lotów kino familijne do obejrzenia po niedzielnym obiedzie i równie szybkiego zapomnienia. Infantylność scenariusza równoważy niezły duet aktorski Will Ferrell / Mark Wahlberg. Od początku czuć chemię między tą dwójką i to oni ratują ten obraz przed zupełną klapą. To i tak nieźle zważywszy na poziom poprzednich produkcji Seana Andersa – tragicznego Spadaj, tato i nieco lepszego Szefowie wrogowie 2, ale i tak profanującego świetny oryginał. Tam wszędzie mocno przeszarżowano, i ten sam błąd powiela nowy film reżysera.
O co chodzi? Wyjaśnia już sam polski tytuł, jak zawsze inteligentnie wymyślony przez naszego dystrybutora. Ojciec kontra ojczym, walka stara jak świat. Nowy mąż Sary (Ferrell) stara się za wszelką cenę zyskać sympatię dwójki jej dzieciaków z pierwszego małżeństwa. Nie idzie mu to dobrze, a gdy już zaczyna widzieć światełko w tunelu, na horyzoncie pojawia się groźny konkurent – wraca były mąż kobiety (Wahlberg). Jest przystojniejszy, fajniejszy, wyluzowany, pomysłowy, i co najważniejsze – dzieciaki go uwielbiają. Zaczyna się walka dwóch osobowości, w której nie brak celnych tekstów i zabawnych sytuacji. Można się trochę pośmiać, jednak z czasem uśmiech ustępuje miejsca znudzeniu, a nawet zażenowaniu. Nie chodzi o to, że proza codziennego życia wygrywa, bo to jest oczywiste przesłanie w amerykańskim kinie. Nawet ciapowaty facet, typowy frajer, bez wyglądu ale ustawiony finansowo i mogący zapewnić spokojne życie kobiecie i jej dzieciom, jest lepszy i ma większe szanse niż samiec alfa, przystojny bad boy stroniący od domowych obowiązków. Bo jak w związku pojawią się dzieci, cel uczuć kobiety się zmienia i facet jest już tylko dodatkiem do ich wychowania. Problem w tym, że w tym schematycznym, przewidywalnym filmie posunięto się za daleko. Pal licho głupią scenę z motorem, który zostawiwszy kierowcę wbitego w ścianę (!) sam przejeżdża przez wszystkie piętra domu (!) lądując na dachu zaparkowanego na podjeździe auta i następnie parkując tuż obok. Uznajmy, że dla mało (lub: bardzo mało) wymagającego widza to jest śmieszne. Ale scenariusz jest pełen takich idiotyzmów. Zrównoważony, może i gapowaty ale przecież dobrze ułożony facet nagle robi z siebie totalnego idiotę wylewając żale na stadionie podczas meczu? Poważnie? A kobieta, która go rzekomo kocha, nie chce go znać? Bo się wygłupił z miłości do niej? A gdzie wsparcie? Pomoc? Poparte przysięgą bycie razem na dobre i na złe? Nagle do łask wraca ten, którego ona od dawna nienawidzi, który odszedł i nie chciał być tatusiem? Nie kupuję takich bzdur.
Do pewnego momentu można mieć frajdę z tego filmu. Potem już zdecydowanie nie. Pogubiono proporcje, scenariusz jest niekonsekwentny, gloryfikując początkowo biologicznego ojca, by go potem załatwić jedną sceną. Z kolei co reżyser chciał osiągnąć rzucając coraz większe kłody pod nogi ojczyma i przedstawiając go w złym świetle? Żeby widz go znielubił? To się akurat udało, więc chce to odkręcić w 5 minut? Tak się nie da. Z czasem jest coraz bardziej idiotycznie, a gdy już twórca tak namotał, że nie umie tego poskładać i znaleźć sensownego wyjścia, oferuje w finale drogę na skróty. Ja też proponuję drogę na skróty – nie oglądajcie tego.