ANTHRAX
For All Kings
2016
Jako że nie jestem fanem thrash metalu (w muzyce rockowej szukam również melodii, a nie wyścigów gitarowych i wykrzykiwania tekstów), z grupą Anthrax nigdy nie było mi po drodze. Amerykańscy weterani, obok zespołów Metallica, Slayer i Megadeth, zaliczani do tzw. Wielkiej Czwórki Thrash Metalu (The Big 4), żadnym ze swoich albumów mnie do końca nie przekonali, chociaż 20 lat temu trafiały im się krążki całkiem przyzwoite i solidne. Nie lubię tego słowa, ale pasuje jak ulał do najnowszego dzieła kapeli. Momentami jest tak odmienne od tego, co chłopaki grali dotychczas, że musiałem się upewniać, czy nie pomyliłem płyty. Nie pomyliłem, po prostu Anthrax wyszedł poza dość sztywne ramy thrash metalu i nagrał muzykę dla wszystkich. Dla wszystkich królów? Nie tylko. Dla miłośników szeroko pojmowanego ciężkiego rocka. Zresztą mniejsza o nazwy – zawsze byłem przeciwnikiem encyklopedycznego klasyfikowania muzyki, w której przecież często miesza się wiele elementów tworząc zupełnie nową jakość. Na For All Kings nadal jest sporo agresji i brutalności, ale równie wiele przebojowości i lekkości rzadko spotykanej w thrashmetalowym światku. Nie wiem, czy taka mieszanka spodoba się fanom. Ja jestem zachwycony. Anthrax od 25 lat nie miał tak dobrej płyty!
Już widząc tracklistę podejrzewałem, że będzie inaczej. Utwory trwające po 6, 7, a nawet niemal 8 minut? W thrash metalu? Pierwsze skojarzenie – Master Of Puppets. Od tamtego genialnego albumu zbliżyłem się z Metalliką. Anthrax nie poszedł tak daleko, ale ma do przekazania więcej niż tylko krótkie rozwrzeszczane kawałki. Takich speedowych, klasycznych numerów, gdzie nowojorczycy są sobą, wciąż jest tu sporo (Suzerain, Evil Twin, Zero Tolerance), ale nie dominują. Jest różnorodnie i bogato, a na For All Kings rządzi melodia. Na dzień dobry You Gotta Believe po prostu zwala z nóg. Delikatne smyczkowe intro, patetyczne bębny, głos publiki i zaraz potem thrashowe, zarazem bardzo melodyjne łojenie. Ale to nie koniec – po 3 minutach zaskakujące przełamanie i piękna, orientalizująca solówka nowego nabytku, gitarzysty Jonathana Donaisa poprzedzająca mocny, wściekły finał. Siedem i pół minuty mija, jak z bicza strzelił. Autentycznie „pozwala uwierzyć”, że będzie świetnie. I jest. Monster At The End i tytułowy For All Kings idealnie łączą ciężkie, agresywne granie z wyrazistymi melodiami i chwytliwymi partiami wokalnymi Joeya Belladonny. Z kolei Breathing Lightning zadziwia prostą melodią i łagodnymi partiami, zupełnie niepasującymi do Anthrax. To po prostu dobra piosenka, mógłby być nawet radiowy hit, gdyby nie czas trwania (6 i pół minuty). Za to niemal 8-minutowy Blood Eagle Wings (chyba najdłuższy kawałek w dyskografii zespołu) już się trochę ciągnie, jest przyciężkawy i niepotrzebnie tak rozbudowany. W ogóle aż godzina muzyki wydaje się dość ryzykownym pomysłem, jednak nie dziwmy się – muzycy po prostu mieli tak wiele do przekazania. Nie każdy kawałek porywa, niektóre mogli sobie darować, ale i tak więcej tu powodów do chwalenia niż narzekania. Warto podciągnąć ocenę, bo Anthrax powrócił do formy z lat 80. i wreszcie mocno zaznaczył swą przynależność do Wielkiej Czwórki.