MISCONDUCT
W wirze kłamstw
2016, USA
thriller, reż. Shintaro Shimosawa
Jeśli w obsadzie filmu pojawiają się dwa wielkie nazwiska – Anthony Hopkins i Al Pacino, powinniśmy zacierać ręce na kawał wielkiego kina. Owszem, tak byłoby dekadę czy dwie dekady temu, kiedy za swe role odbierali Oscara. Choć obu niemal 80-letnim panom nie można odmówić zasług, dzisiaj nie przebierają w scenariuszach, a ich gra często nie porywa. Doskonałym przykładem na zilustrowanie tej tezy jest omawiany film Misconduct nieznanego reżysera Shintaro Shimosawy. W Polsce nie miał nawet oficjalnej premiery, choć na rynku wideo funkcjonuje pod tytułem W wirze kłamstw. Samo słowo misconduct ma wiele tłumaczeń – przewinienie, niewłaściwe postępowanie, a nawet naruszenie etyki zawodowej. I tu dochodzimy do sedna fabuły. Młody ambitny prawnik (Josh Duhamel) przyjmuje sprawę, która go nieco przerasta. Występuje przeciwko potężnej firmie farmaceutycznej, zaczyna odkrywać jej przekręty, przez co naraża się na spore niebezpieczeństwo. Zostaje wplątany w poważną intrygę, a nawet wrobiony w morderstwo, i zwyczajnie nie ma wyjścia – by ratować życie, musi odkryć prawdę. Dość to wszystko naiwne, a finał po prostu irytuje. Mierny scenariusz, akcja bez ładu i składu, a o realiźmie wydarzeń niech świadczy próba ścigania motoru piechotą lub scena, gdy poharatany, ledwo żywy bohater przecięty na pół brzuch leczy za pomocą… kupionego w sklepie kleju.
Można to wszystko zwalić na niedoświadczonego reżysera, który debiutuje tym obrazem, jednak obecność dwóch wielkich aktorów każe zadać pytanie: o co chodzi? Co oni tam robią? Zresztą gra aktorska też nie jest mocną stroną filmu, ale i ona by go nie uratowała przy tak lichym scenariuszu. Tego typu produkcje muszą intrygować, wciągać, zaskakiwać, i mieć przynajmniej pozory realizmu. Tutaj tego zabrakło, a niektóre sceny są wręcz amatorskie. Szkoda Hopkinsa i Pacino do takich filmów. Nic nie zyskają, a tylko zniesmaczą fanów. Jednak nie będę aż tak surowy, bo widziałem znacznie gorsze filmy o podobnej tematyce. Misconduct mimo wszystko da się obejrzeć, trzeba tylko zaakceptować pewne uproszczenia fabularne i nie szukać na siłę sensu i logiki. Wtedy czas minie szybko, niemniej i tak seans pozostawia wrażenie zmarnowanej szansy i niewykorzystanego potencjału. Pierwsze koty za płoty, panie Shimosawa.