ELTON JOHN
Wonderful Crazy Night
2016
Nienawidzę takich płyt. Takich, które należy chwalić, bo wypada. Bo autorem jest Elton John, brytyjski piosenkarz, kompozytor i pianista, człowiek legenda, postać wybitna w historii muzyki, wielokrotnie nagradzany za swą twórczość, a nawet odznaczony przez królową za zasługi dla kraju. To on uhonorował śmierć Księżnej Diany wydając nową wersję Candle In The Wind, którą sprzedano w ilości 33 mln egzemplarzy – to do dzisiaj rekord bez szans na pobicie. To wszystko prawda, ale co z tego? 70-tka na karku (prawie) i ponad 30 płyt na koncie robią wrażenie, tylko że te prawdziwe i pamiętane hity pochodzą z lat 70. i 80., potem było odcinanie kuponów i cała ta otoczka obyczajowa wokół orientacji seksualnej, ślubu, adopcji syna, którego matką chrzestną została Lady Gaga. Tak, Sir Elton John wie, jak robić szum wokół siebie. To wszystko jednak nie ma znaczenia, bo tutaj mówimy o muzyce. Ona nadal jest, a przynajmniej powinna być ważna…
Ostatnimi czasy Elton John nie rozpieszcza fanów ani jakością swych nudnych jak flaki z olejem krążków, ani częstotliwością ich wydawania. Tym milsza była niespodzianka z 2013 roku. Wtedy to ukazał się całkiem udany album Diving Board – bardzo stonowany, refleksyjny, oparty na sentymenalnym brzmieniu fortepianu, dokładnie taki, jaki powinien być album faceta w tym wieku i z takim dorobkiem, nawiązujący klimatem do jego najlepszych nagrań. Lecz chociaż najbardziej cenimy klasyczne ballady, Elton miał też drugie, bardziej rockowe oblicze. Pamiętacie Saturday Night’s Alright For Fighting? Albo hicior I’m Still Standing? I chyba właśnie do tego postanowił nawiązać płytą o tytule Wspaniała szalona noc. „Po ostatnim albumie, introspekcyjnym i cichym, odkryłem w sobie sporo radości. Pomyślałem, że dawno nie zrobiliśmy niczego rockandrollowego”, wyjaśnił muzyk. Rzeczywiście, tempo jest szybsze, aranżacje bogatsze. Problem w tym, że muzyka nie jest tu ani szalona, ani wspaniała. Owszem, pilotujący ją singel zaskoczył i nawet mógł się podobać – rockowy i dynamiczny Looking Up ma w sobie coś z przebojowości Money For Nothing Dire Straits, do tego urozmaicają go fortepianowe wstawki. A cała reszta? Takie pitu pitu do kotleta, wszystko na jedną nutę. Ballady (są też, a jakże!) bez wyrazu, zaś żywsze kawałki naładowne pozytywną energią, ale żaden nie zapada w pamięć, nie ma nośnego refrenu ani miłej dla ucha melodii.
„Dziś jestem nie tylko spełniony i szczęśliwy w życiu prywatnym, ale też zawodowo. Mam pełną wolność, nie muszę gonić za singlowymi przebojami”, powiedział niedawno Elton. Ma rację, nie musi. Tak samo my nie musimy kupować jego nowej muzyki, bo na zawsze w sercach pozostaną stare piosenki. Żadna z nowych się do nich nie umywa, a jedna jaskółka (udany singel) wiosny nie czyni. Cieszę się, że facetowi się układa, ale jego szczęście nie idzie w parze z weną twórczą. Nijakość tej muzyki aż dziwi, bo przecież Elton John potrafi pisać zgrabne melodie. Na Wonderful Crazy Night słychać, że panowie w studio dobrze się bawili (nagrali materiał w 17 dni), jednak sam rytm nie wystarczy. Powoływanie się przez artystę na inspiracje Little Feat i Canned Heat też nie. Owszem, są tu gospelowe chórki, jest sporo gitarowego grania, folku i blues rocka typowego dla południa USA (tam na pewno płyta się spodoba), niektóre numery nawet potrafią nieźle zabujać słuchaczem (Guilty Pleasure), ale facet miał setki lepszych piosenek i tyle w temacie. Wolę jego drugą twarz, jaką zaprezentował na poprzednim krążku. Tam brakowało hitów, ale było wiele pięknych ballad poruszających serce, był klimat i nastrój. Teraz mamy rytm, energię, dużo kolorów, uradowanego gościa na okładce, ale po zaliczeniu wracać nie ma do czego. Pozycja głównie dla fanów.