ERIC CLAPTON
I Still Do
2016
Recenzując nudną jak flaki z olejem płytę Old Sock chwaliłem Erica Claptona za zabawny tytuł konstatując, że tę Starą skarpetę należy szybko wyprać. Trudno jednak oczekiwać od 70-latka, że nagle coś zmieni w swoim artystycznym emploi. Nie musi, zresztą po co? Wszak kochamy go za granie bluesa. Za Yardbirds, Blind Faith, Cream czy Derek and the Dominos i pamiętną Laylę. Mniej za solowe nagrania, bo nie śpiewał wybitnie ani nie tworzył wielkich kompozycji. Niemniej jest absolutną legendą rocka, a od kogoś takiego zawsze oczekuje się więcej niż od innych. Czy wyprał skarpetę? Nie do końca. Nadal nie chce mu się pisać nowych piosenek i oferuje kolejne covery. Po płycie z utworami J.J. Cale’a, oddającej hołd zmarłemu mentorowi Claptona, muzyk proponuje powrót do korzeni. Album I Still Do to przeróbki mniej znanych bluesowych klasyków sprzed lat oraz tylko dwie nowe autorskie kompozycje muzyka. Tytuł sugeruje, że Clapton nadal tworzy, nadal daje radę, nadal robi to samo, i tak właśnie jest. Nie ma tu żadnych zaskoczeń, niczego świeżego i nowatorskiego. Jest po prostu solidnie, krążek utrzymano w przyjemnej dla ucha stylistyce, i fani tradycyjnego bluesa powinni być zadowoleni. Reszta niekoniecznie.
W wielu elemenach I Still Do to nostalgiczna wycieczka w przeszłość. Portret muzyka na okładkę płyty namalował Peter Blake, autor słynnego obrazka zdobiącego Sgt. Peppers Lonely Hearts Club Band Beatlesów. Płytę wyprodukował legendarny Glyn Johns, odpowiedzialny m.in. za dźwięk Led Zeppelin I czy choćby albumu Slowhand, największego sukcesu Claptona z lat siedemdziesiątych. To słychać, analogowe, surowe brzmienie to spory atut wydawnictwa. Uderza już w pierwszym kawałku Alabama Woman Blues. Utwór Leroy Carra z lat 30-tych z chrypiącą gitarą, harmonijką i solówką na pianinie to mój faworyt w zestawie. Ostro brzmi też Stones In My Passway, kompozycja jednego z idoli Claptona, Roberta Johnsona z charakterystycznym elektrycznym riffem. Wybronią się dwie piosenki J.J. Cale’a – radosne boogie Can’t Let You Do It i pulsujące bluesisko Somebody’s Knockin’. Trzeba też odnotować dwa premierowe kawałki mistrza. Tylko dwa, jednak oba niezłe, i można tylko żałować, że nie ma tego więcej. Spiral to klasycznie zbudowany, leniwie płynący numer, zaś Catch The Blues to akustyk z kobiecym chórkiem i wstawkami gitary elektrycznej zawodzącej na delikatnym organowym tle.
I Still Do to ładne aczkolwiek bardzo zachowawcze granie. Są dobre momenty lecz całościowo krążek może słuchacza znużyć. Za dużo tu bezbarwnych ballad, brakuje mi odrobiny szaleństwa, czegoś ponad odśpiewanie stuletniej klasyki. Muszę jednak przyznać, że jest o niebo lepiej niż na Old Sock. Świetna produkcja, przyzwoity wokal, urzekający klimat i szczerość muzyka, który gra to, co kocha. Niektórym to wystarczy. Mnie nie do końca lecz akceptuję, że nowej Layli już nie będzie. Ale ile razy można w kółko słuchać tej samej piosenki?