CONJURING 2: THE ENFIELD POLTERGEIST
Obecność 2
2016, USA
horror, reż. James Wan
Często podkreślam, że za kręceniem sequeli rzadko stoją czyste intencje. Zwykle chodzi o zarobienie wielkiej kasy na znanym tytule, a nie realizację spójnej artystycznej wizji twórcy dzieła. Dlatego też często za sequel odpowiada inny reżyser. Jednak w przypadku Jamesa Wana, czołowego obecnie hollywoodzkiego dostawcy filmów grozy, sprawa ma się inaczej. Ten urodzony w Malezji specjalista od mrocznych horrorów wyrobił sobie taką pozycję, że każdy jego film zasługuje na szczególną uwagę. Skoro więc on sam firmuje drugą część Obecności, jednego z lepszych horrorów ostatnich lat, nie można zwlekać z wizytą w kinie.
W zasadzie fabuła nie ma tu większego znaczenia, bo jest do bólu klasyczna, dokładnie tak samo jak w jedynce, i tak samo oparta na faktach. Mamy więc nawiedzony dom i złośliwego ducha, tylko tym razem akcję umiejscowiono w Londynie. To tutaj udaje się para amerykańskich demonologów i łowców duchów, Lorraine i Ed Warrenowie, by stawić czoła demonowi i pomóc przestraszonej rodzinie. Początek nawiązuje do klasyki z Amityville i krótko wyjaśnia, kim są słynni detektywi zajmujący się zjawiskami paranormalnymi, więc bez problemu odnajdzie się tu ktoś nie znający poprzedniego filmu.
W Obecności 2 James Wan po raz kolejny pokazuje, jak powinien wyglądać rzetelnie zrealizowany współczesny horror. Kapitalnie oddany klimat lat 70., dopracowana scenografia i charakteryzacja, odpowiednio dobrana oprawa muzyczna, świetna gra aktorska (nie tylko Patrick Wilson i Vera Farmiga, ale przede wszystkim młodziutka Madison Wolfe – raz słodka i niewinna, za chwilę demoniczna, i w obu odsłonach bardzo przekonująca swą mimiką), wreszcie perfekcyjnie poprowdzona historia z dobrze oddanym kontrastem pomiędzy nauką a religią i, co najważniejsze, właściwym budowaniem napięcia. Innymi słowy: jest czego się bać – nawet jeśli spodziewamy się pewnych trików, i tak potrafią one wystraszyć widza. To zasługa odpowiedniej pracy kamery, doskonałego montażu i technicznej maestrii samego Wana, jego mistrzostwa w posługiwaniu się narracją i operowaniu dostępnymi rekwizytami kina grozy. Interesująca jest też konstrukcja filmu – mimo mrocznej atmosfery, która jest tutaj bardziej dopieszczona niż w jedynce, nie brakuje elementów na chwilę rozładowujących napięcie (humorystyczne dialogi, zaskakujące wykonanie piosenki Elvisa Presleya). Ten dystans do opowiadanej historii nie burzy jej klimatu.
Oczywiście znajdą się pewne niedociągnięcia i dziury logiczne (mały wóz strażacki z wyjącą syreną jeździ nocą po korytarzu i nikt z domowników się nie budzi), ale żaden horror nie jest ich pozbawiony. Realizm opowieści kuleje przez momenty nieco przekombinowne, lecz nie są one na tyle uciążliwe, by znacząco zaniżać ocenę całości. Podobnie jak fakt, że w stosunku do jedynki obraz jest nieco wtórny, nie wnosi niczego nowego. Jednak co z tego, skoro straszy równie, lub nawet bardziej skutecznie? Przecież głównie o to chodzi w horrorach. Azjatycki mistrz nadal jest w wybornej formie, ale przy ewentualnej trzeciej odsłonie cyklu zalecałbym jednak pewne zmiany i odświeżenie formuły.