AUTOMATA
Autómata
2014, Hiszpnia, Kanada, USA
sci-fi, reż. Gabe Ibá?ez
Nie ukrywam, że lubię science fiction, ale w tym gatunku rzadko zdarza się trafić na coś naprawdę wartościowego. Nie miałem więc specjalnych oczekiwań wobec drugiego filmu Gabe’a Ibá?eza. Ten pierwszy, Wyspa zaginionych, nie zrobił na mnie 7 lat temu wielkiego wrażenia, ale seans w żadnym wypadku nie był stratą czasu. Podobnie jest z Automatą, a tutaj w bonusie dostajemy jeszcze Antonio Banderasa w roli głównej, co nie jest bez znaczenia. Notujący ostatnio nie najlepszy okres aktor z ogoloną głową idealnie pasuje do apokaliptycznej wizji ginącego świata ludzi. Kataklizm z połowy wieku przeżyli nieliczni, a w odbudowie cywilizacji mają pomóc skonstruowane przez nich maszyny. Problem pojawia się wtedy, gdy roboty uzyskują samoświadomość, łamią ustalone przez twórców protokoły i zaczynają się modyfikować. Sprawę wadliwie funkcjonujących maszyn wyjaśnia agent Jacq Vaucan, a jego śledztwo ujawnia spisek mogący zagrozić egzystencji ludzkości. Tak w skrócie przedstawia się fabuła filmu, który tematycznie może nie jest zbyt nowatorski (nawiązania do Łowcy androidów czy Ja robot aż kłują w oczy), ale powinien zadowolić miłośników melancholijnego, odrobinę mistycznego kina science fiction.
Odbiór w dużej mierze zależy od nastawienia widza bo tak naprawdę trudno powiedzieć, o czym jest ten film. Trochę nuży brakiem akcji, zwłaszcza druga część pozostawia niedosyt, gdy historia przenosi się ze skąpanego w mroku podupadłego miasta na pustynię a’la Mad Max i zamiast się rozkręcać, bezpowrotnie gubi wcześniejszy nastrój niepokoju i klimat w stylu noir. Mimo to Ibá?ez nadal oferuje wystarczająco dużo. Automata to kino mocno angażujące widza, pozostawiające pewne niedopowiedzenia, pozwalające snuć domysły, zmuszające do myślenia i refleksji na temat relacji człowiek-maszyna i jakże często poruszanego problemu niekontrolowanego rozwoju sztucznej inteligencji. Z pewnością pozycja nie dla miłośników prostej rozrywki spod znaku Transformers. Tu nie ma nadmiaru cyfrowych bajerów, wręcz przeciwnie – efekty specjalne są stonowane, a powolne rozgrywanie finałowej sceny może nawet irytować, niemniej też ma swój niezaprzeczalny urok. Inną sprawą jest nie zawsze konsekwentny scenariusz, ale to już czepianie się na siłę. Całość dobrze się ogląda bo poszczególne elementy trzymją poziom – jest sprawna realizacja, przyzwoite aktorstwo, świetna muzyka i udane zdjęcia. Jeśli kogoś nie przekonuje scenografia (betonowe miasto, ponura pustynia) i zdołowani brakiem perspektyw ludzie, to jak inaczej ma wyglądać postnuklearny świat? Ja to kupuję i zdecydowanie polecam. Nawet jeśli nie udało się przez cały film utrzymać kapitalnej stylistyki z początkowych sekwencji, i tak warto zainwestować dwie godziny życia w tę produkcję. Może na swój kolejny film Hiszpan nie każe czekać 5 lat?