SEBASTIAN RIEDEL CREE Heartbreaker

Sebastian Riedel Cree Heartbreaker recenzjaSEBASTIAN RIEDEL CREE
Heartbreaker
2015

Gdy Sebastian Riedel wraz ze swoim zespołem Cree w 2013 roku wydał album Wyjdź, nie mogłem się nachwalić poziomu i jakości muzyki zaprezentowanej na tym wydawnictwie. Teraz, gdy mam w ręku kolejną pozycję w dyskografii syna wokalisty legendarnej grupy Dżem, mój zachwyt jest już znacznie bardziej umiarkowany. Wcale nie dlatego, że wydany w „piątek trzynastego” (listopada 2015) Heartbreker to słaba pozycja i mocno rozczarowuje. Przeciwnie, jest całkiem niezła. Solidna. Momentami przebojowa. Zagrana jak należy. Co więc jest nie tak? Trudno to jednoznacznie zdefiniować. Zwykle tak jest, że dana muzyka do ciebie trafia lub nie. Albo trafia nie do końca – i to jest ten przypadek. Oczywiście, że muzycy są kapitalni, a formacja Cree to prawdziwa perełka na polskim bluesrockowym podwórku, to oczywista oczywistość. Nie mogę więc narzekać ani na poziom wykonawczy, ani na klimat albumu, bo stylistyka Free czy Lynyrd Skynyrd zawsze była mi bardzo bliska. Po prostu kompozycje na poprzednim krążku były znacznie lepsze. Stąd wrażenie niedosytu, które nieustannie mi towarzyszy przy kolejnych przesłuchaniach nowej muzyki Sebastiana Riedela.
Najlepszym przykładem tego, o czym piszę, jest utwór Na dnie twojego serca wybrany do promocji płyty. Ładny, grzeczny, spokojny, miły dla ucha i… kompletnie nijaki i o niczym. Ileż tego typu ballad powstało, które zapomnieliśmy zaraz po wybrzmieniu. Podobnych niemiłosiernie ciągnących się kawałków jest tu niestety sporo. Od razu zaznaczę, że grupa poniżej pewnego poziomu nie schodzi i nawet te bezbarwne numery dadzą się słuchać, nie drażnią, są wzorcowo wykonane i utrzymane w postdżemowej estetyce, do jakiej kapela nas przyzwyczaiła. Ale wchodzą jednym uchem i wychodzą drugim. Są tu jednak momenty, o których warto wspomnieć, i dzięki którym banan jednak pojawił się na mej twarzy. Z ballad Głodne duchy biją na głowę tę wydaną na singlu. Impresje saksofonowe urozmaicają typowe energetyczne bluesisko Każdy rodzi się świętym, zaś transowe Możesz na mnie liczyć przywołuje skojarzenia z Dire Straits. Gdyby tylko nie trwało ponad 9 minut… Uwagę zwraca cover piosenki Modlitwa Bluesmana w pociągu z repertuaru Jana „Kyksa” Skrzeka, młodszego brata bardziej znanego Józefa, gdzie każdy z muzyków ma szansę poszaleć i dobrze ją wykorzystuje. To miły gest i hołd wobec zmarłego kilka miesięcy wcześniej muzyka. Jest jeszcze drugi cover – akustyczny Heartbreaker Girl z repertuaru grupy Krzak, ale to jedna z tych kompozycji, które litościwie przemilczę. Natomiast moim absolutnym faworytem jest ostry i drapieżny opener Nigdy mało z cudownym zwolnieniem w środku. Energią tego kawałka można obdzielić cały krążek. Szkoda, że tylko jeden tego typu rodzynek się trafił.
Ponarzekałem trochę na początku, niemniej piękne jest to, że mimo to wymieniłem ponad połowę nagrań z tego albumu. Czyli jednak nie jest taki zły… Nie jest. Jest całkiem miły w odbiorze, a że poprzedni był ciut lepszy – cóż, jak to czasem mówię: nie co dzień jest niedziela.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: