Na dzień przed jednym z najważniejszych meczów sezonu w Madrycie powraca pytanie: czy Real pod wodzą Zidane’a jest gotowy na walkę o triumf w Lidze Mistrzów? Czy jest odpowiednio przygotowany na starcie z Romą? Każdy kibic ma pewnie własną opinię, ale wszechobecna euforia po zatrudnieniu Francuza w roli trenera drużyny nie powinna przysłaniać trzeźwego spojrzenia na jej grę. A ta, mimo niezłych wyników, nadal pozostawia wiele do życzenia. Pewnie narażę się fanom tym stwierdzeniem, lecz samym entuzjazmem się meczów nie wygrywa. Można wbić kilka bramek Espanyolowi czy innym outsiderom La Liga, ale nadchodzą poważne starcia z bardziej wymagającymi rywalami i tu rażąca niedokładność, kiepska technika czy wszechobecna panika bloku obronnego mogą się wydać decydujące. To nie wina Zidane’a – te elementy kulały i za Ancelottiego, i za Beníteza, a Zizou to nie Harry Potter i nie naprawi wszystkiego jednym magicznym dotykiem. Efekty jego pracy z pewnością nadejdą, na razie jednak trudno zauważyć coś więcej poza zmianą nastawienia graczy. To też sporo, bo bez odpowiedniego zaangażowania i motywacji trudno coś osiągnąć, jednak profesjonaliści tej klasy, grający w najbardziej utytułowanym klubie i zarabiający tak ogromne pieniądze, powinni zawsze te cechy prezentować. Inaczej nie ma dla nich miejsca w królewskich barwach.
Nie czas ani miejsce na dogłębną analizę, co należycie funkcjonuje, a co zdecydowanie nie, jednak najpierw przytoczę pewne liczby. Zidane rozegrał 6 meczów: 5 wygrał, 1 zremisował, żadnego nie przegrał. 5-1-0. Bilans bramek 23-5. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie remis ze słabym Betisem, czym piłkarze się zwyczajnie skompromitowali. Nie dlatego, że nie wygrali – dlatego, że nie wykazali właściwej postawy, godnej noszonego na piersi herbu, że zlekceważyli rywala, odpuścili jedną połowę, a i w drugiej nie grali wybitnie. Teraz druga informacja – przypomnę start drużyny pod wodzą tak znielubianego Beníteza: Hiszpan w pierwszych 6 meczach 5 razy wygrał, raz zremisował, ani razu nie przegrał. 5-1-0. Bilans bramek 18-1. Początek był więc niemal identyczny jak u noszonego na rękach Zidane’a. Dopiero potem zaczęły się schody – remis z Málagą i Atlético, a te mecze czekają Królewskich już w najbliższe dwa weekendy. Wcześniej wyjazd do Rzymu na starcie z Romą w ramach Ligi Mistrzów. Klątwa 1/8 w Madrycie już dawno minęła, ale faktem jest, że Real od dawna nie wygrał dwumeczu z żadnym włoskim zespołem. Przegrał kolejne 8 takich konfrontacji, nawet rok temu poległ z Juventusem będąc stuprocentowym faworytem. To nic nie znaczy, ale na Romę trzeba bardzo uważać. To nie ten sam zespół, który jesienią totalnie zawodził i losowanie uznano przy Concha Espina za bardzo korzystne. Oni też zmienili trenera – Luciano Spalletti odmienił dynamikę drużyny, przywrócił wiarę i entuzjazm, a wraz z tym nadeszły wniki: 4 kolejne ligowe zwycięstwa i powrót do czołówki Serie A. Teraz w Wiecznym Mieście wszyscy czekają na wyeliminowanie wielkiego Realu Madryt.
Jak już wspomniałem, gra Królewskich wygląda znacznie gorzej niż jej wyniki. Oto, co mi najbardziej przeszkadza (pomijając aspekty typu dwie różne połowy, wolne wejście w mecz, złe nastawienie, zlekceważenie rywala), i piszę to bazując głównie na sobotnim, całkiem przecież niezłym i wygranym meczu z Baskami.
1. Duża schematyczność i zbyt wolne tempo rozgrywania ataków. To działa na słabeuszy, ale z silnymi rywalami nie wystarczy. Każda akcja zaczyna się od obrońców, piłka często jest wycofywana (także do bramkarza), do znudzenia grana w poprzek, zawodnicy unikają pojedynków jeden na jeden – bo też mało kto potrafi je wygrywać. Tu dochodzimy do kolejnego punktu:
2. Słabe wyszkolenie techniczne i zgranie piłkarzy. Słabe jak na ich potencjał. Nie da się tego wyłumaczyć, jak zawodnicy od lat ćwiczący ze sobą codziennie nie potrafią się zrozumieć na boisku, odczytać intencji, grać na pamięć. Jak często gubią piłkę, tracą w zbyt prosty sposób, podają niedokładnie, nonszalancko, a przecież i tak rzadko podejmują ryzyko niekonwencjonalnego zagrania, trudniejszego niż podanie do kolegi obok lub bezpieczne wycofanie. Brakuje im boiskowej inteligencji, są często nudni i przewidywalni, także dla rywala. Bilbao miało mniej akcji, lecz każda pachniała golem, chwilami Baskowie grali w dziada z gospodarzami na jego terenie, lepiej się ustawiali, uwalniali spod pressingu, itd. Ja już nie oczekuję takiego kosmosu, jaki gra magiczne trio z Barcelony, bo tam każdy jest wirtuozem futbolu, ale odrobina kreatywności i w Madrycie też by się przydała. Coś więcej niż podanie na bok i dośrodkowanie. To prowadzi do dwóch kolejnych uwag:
3. Brak gry bez piłki, wychodzenia na pozycje, aktywności i ruchu z przodu. Madryckie primadonny stoją i czekają. W tym aspekcie niewiele się zmieniło. Kroos rozkładał ręce, bo nie miał komu podać. Do tego dochodzi słabiutka walka o pozycję. Długie piłki grane do przodu padają zwykle łupem rywala, bo madrytczycy odpuszczają walkę, nie potrafią się przepchać, są bierni. W ten sposób Real traci masę piłek, praktycznie za darmo je oddaje. Jakże często obserwujemy długie wybicia bramkarza (bo piłkarze nie potrafią wyjść spod własnej bramki pod naporem przeciwnika), które są spisane na stratę z w/w powodów.
4. Brak prostopadłych podań – to była kiedyś broń Realu: piłki w uliczkę przy grze na jeden kontakt. Teraz w grze z klepki mistrzem jest Barcelona, ale to jest związane z ruchliwością i pomysłowością ich graczy, oraz oczywiście z nienaganną techniką. W Madrycie nie ma do kogo grać takich piłek, bo nikt nie wychodzi na pozycję, a jeśli już, to podający i tak woli zagrać bezpiecznie w bok lub do tyłu. To archaiczny futbol.
5. Brak pressingu – to się nieco poprawiło, ale nadal jest dalekie od ideału. To ma związek z innym problemem – brakiem przesuwania formacji. Pressing jest skuteczny nie wtedy, gdy jeden czy dwóch graczy biega między przeciwnikami (jak to robią Los Blancos), tylko gdy cała formacja się przesuwa i na połowie rywala jest wielu graczy. Gdy robi tak rywal – Real jest w kłopocie, zaczyna panikować i wybijać piłki na oślep, co nie przystoi piłkarzom tej klasy. Tu się kłaniają braki w wyszkoleniu technicznym, brak umiejętności odpowiedniego ustawiania się i wyrobionych schematów gry. Gdyby każdy znał swoje miejsce na boisku i nieco więcej biegał, problem by zniknął. Albo został zminimalizowany. Real zbyt głęboko się cofa i dopuszcza rywala pod swoją bramkę, pozwala na swobodne rozgrywanie piłki w okolicach pola karnego i stwarzanie groźnych sytuacji. Przesuwanie formacji i skuteczny pressing na połowie przeciwnika mogłoby temu zapobiec.
6. Dziury między formacjami to stały problem Królewskich związany z brakiem typowego defensywnego pomocnika. Jest taki w kadrze, nazywa się Casemiro, ale Zidane go nie lubi i nie wystawia. Wystawia Kroosa, która na tej pozycji się męczy i nie sprawdza. W efekcie w środku pola zwykle dominuje przeciwnik, a Real atakuje zbyt małą liczbą graczy, co przy kiepskim wyszkoleniu technicznym napastników mimimalizuje zagrożenie. Z tego też powodu często marnowane są kontry, słynna broń Realu Mourinho, skutecznie zabita przez Ancelottiego. Nawet jak madrytczycy wychodzą wiekszą liczbą graczy, robią to zbyt wolno (niepotrzebne dryblingi, słynne kółeczka Isco, czekanie na faul), podejmują złe wybory, podają niecelnie lub nie w tempo, albo piłka jest kierowana do Ronaldo, a jeśli ten musi wykonać drybling, jest po akcji. Przykro to pisać zwłaszcza w kontekście popisów napastników największego rywala. W Madrycie na gwałt potrzebni są zawodnicy dobrzy technicznie. Jeden Modrić, czasem wspomagany przez Isco i Marcelo to zdecydowanie za mało.
7. Ostatni temat to indywidualna forma poszczególnych graczy. Z jednej strony chodzi o koszmarną formę fizyczną – nie rozumiem, dlaczego Barcelona grając co 3 dni może utrzymywać tempo przez 90 minut, a Real mając mniej meczów musi odpoczywać i nie ma sił na drugą połowę. Mimo słabszego tempa gry! To niedopuszczalne. Z drugiej strony mówię o wahaniach formy graczy – to osobny temat i tu nie ma recepty. W każdym normalnym klubie gdy nie masz formy, grzejesz ławę. Ale nie tutaj. W Madrycie grają miliony i dyspozycja nie ma znaczenia. Madridistas muszą żyć z tym, że Ronaldo występuje zawsze i zawsze marnuje wykonuje rzuty wolne (podobno to ćwiczy, a jednak wciąż nie potrafi przenieść piłki nad murem, gdy tymczasem Messi strzela zawsze tak samo, w to samo okienko, i mimo to jakże często jest skuteczny), jak też z faktem, że indywidualne popisy gwiazd często górują nad grą zespołową. Przez to Real marnuje masę sytuacji (patrz egoizm Benzemy w meczu z Granadą), a o tym, że dobrze zgrany zespół złożony nawet z mało znanych graczy jest lepszy niż ekipa indywidualistów, najlepiej przekonuje postawa Leicester w Anglii. Tylko że oni prezentują radosny futbol – grają do przodu, na jeden kontakt, bez cofania do obrońców czy bramkarza oraz dziesiątek zagrań w poprzek, tam wystarczą dwa, trzy podania by stworzyć zagrożenie dzięki szybkim, przebojowym napastnikom. Real potrafi tak grać przez 5, maksymalnie 10 minut, a nieznani piłkarze Leicester dowodzą, że można przez 90. Wystarczy chcieć.
Trochę za długo wyszło i zbyt złowieszczo. Z Realem nie jest tak źle, jak napisałem, ale te wszystkie mankamenty denerwują i są do poprawy. Przynajmniej niektóre z nich. Za dwa tygodnie, po trzech ważnych i trudnych meczach, wszyscy będziemy mądrzejsi. Jeśli Real zgarnie komplet punktów, udowodni swą wielkość i gotowość do walki o trofea. Jeśli punkty pogubi, trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość i czekać nowy, lub chociaż mocno odnowiony projekt. W czym jak w czym, ale w czekaniu ostatnio madridistas są bardzo mocni.