COHEED AND CAMBRIA
Color Before The Sun
2015
Nie do wiary, że panowie z Coheed and Cambria obchodzą 20-lecie istnienia. Wprawdzie nowojorczycy przez 6 lat występowali pod inną nazwą, a na rynku muzycznym zadebiutowali w 2002 roku, to jednak nie zmienia faktu, że grają ze sobą już od dwóch dekad. Dorobili się grupy oddanych fanów lecz tak naprawdę nigdy nie zakosztowali wielkiej popularności i wyników sprzedaży, do jakich z pewnością aspirują. Dołączenie do niewielkiej niezależnej wytwórni 300 Entertainment raczej nie pomoże zmienić tego stanu rzeczy. A szkoda, bo Color Before The Sun to pierwsze niekoncepcyjne dzieło formacji, przez co ma szansę spodobać się tym, dla których dotąd kapela była zbyt trudna. Nie wdając się w rozważania na temat skomplikowanej muzycznie przeszłości Amerykanów (zainteresowanych, dlaczego to był trochę taki przerost formy nad treścią odsyłam do mojej recenzji poprzedniego albumu The Afterman: Descension), od razu przechodzę do sedna.
Mimo braku pokręconego konceptu i teoretycznie łatwiejszej w odbiorze muzyki, nadal trudno będzie grupie wylansować przebój i zaistnieć w świadomości masowego odbiorcy. Taki to już urok kompozycji Claudio Sancheza – są pozornie przystępne, ale mało wyraziste, rwane, bez dominującego motywu i czytelnego refrenu. Proszę choćby posłuchać pilotujących wydawnictwo kawałków Eraser i You Got Spirit, Kid – oba rytmiczne, przebojowe, ale konia z rzędem temu, kto zapamięta melodię i zanuci te numery. To niby nic złego, taki styl ma Coheed and Cambria, lecz właśnie to blokuje im drogę do sukcesu. W zasadzie pozostałe utwory z nowego albumu cieprią na tę samą przypadłość. Za mało tu przystępnych melodii, z drugiej strony za mało przestrzeni, rozmachu i wituozerskich popisów jak na progresywne granie. Panowie stoją pośrodku i taka jest też ich muzyka. Niby intryguje, ale nie do końca. Niby raduje, ale nie podnosi ciśnienia. Niby nie przynudza, ale i nie ekscytuje. Niby przebojowa, ale zbyt pokręcona jak na radiowe hity. Jednego nie można zarzucić – że jest jednostajnie i nudno. Nie jest. Dużo tu mieszania gatunków, kompozycje są dość różnorodne, i jeśli rockowy słuchacz zaakceptuje sfeminizowaną barwę głosu i styl śpiewania Sancheza (przyznaję, że ja z tym mam problem), to powinien znaleźć tu coś dla siebie. Ja wyróżniłbym Atlas i The Audience, jednak nie podejmę się uzasadniać dlaczego. Z wyżej podanych powodów nigdy nie byłem fanem nowojorczyków i płyta Color Before The Sun tego nie zmieni. Jest niezła, ale tylko niezła. Fanów rozgrzeje, pozostałych raczej nie.