GUNMAN Gunman: Odkupienie

Gunman Odkupienie recenzja Morel PennGUNMAN
Gunman: Odkupienie
2015, Francja, Hiszpania, USA
thriller, reż. Pierre Morel

Pierre Morel błysnął humorem w Pozdrowieniach z Paryża z kapitalną rolą Johna Travolty, potem przywrócił kinu akcji Liama Neesona tworząc Uprowadzoną, wraz z Gunmanem wskrzesza teraz kolejnego zakurzonego idola. 55-letni Sean Penn wciela się w rolę Jima Terriera, killera na usługach amerykańskich służb, który po jednej z akcji w Kongu zmuszony jest zostawić dotychczasowe życie i ukochaną kobietę, bowiem sam staje się celem grupy wykwalifikowanych morderców. Doprowadzony do ostateczności postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i stawić czoła potężnemu przeciwnikowi w świecie, gdzie prawo i moralność niewiele znaczą. Czy mu się uda nie zdradzę, ale to Hollywood więc łatwo zgadnąć. Pytanie brzmi: jak to wszystko zostanie rozwiązane? I tu tkwi problem z filmem Gunman, któremu polski dystrybutor musiał oczywiście po swojemu zmienić tytuł i dodać rozszerzenie. O co więc chodzi z tym Odkupieniem? O wyrzuty sumienia. Terrier wie, że robił złe rzeczy, chce o tym zapomnieć, wyjeżdża nawet kopać studnie w afrykańskiej dżungli, ale demony przeszłości i tam go dopadają. Penn przez cały film obnosi się więc z cierpiętniczą miną niczym Nicolas Cage (oby nie skończył jak tamten w niskobudżetowych potworkach) albo, co jeszcze gorsze, pręży muskuły i paraduje bez koszuli. To tanie chwyty maskujące miałkość scenariusza, który tylko w pierwszej fazie opowieści intryguje widza.
Zawiązanie akcji to był dobry punkt wyjściowy, ale rozwinięcie mocno rozczarowuje. Może w latach 90. to by przeszło, lecz dzisiaj oczekiwania są większe. Owszem, nie każdy film musi być wybitny, jednak ten miał takie ambicje. Początek obiecuje poważne kino sensacyjne, a nie rozwałkę a’la Rambo 3. Fabuła jest naiwna i przewidywalna, końcówka kompletnie bezsensowna, tempo ślimacze, napięcia brakuje (niby jest, ale zaraz ulatuje wraz z kolejnym banałem scenarzystów), a wątek miłosny mało wiarygodny. Wartość wizualną podnoszą (choć nie ratują całości) atrakcyjne kadry z Kapsztadu, Londynu i Barcelony. Żeby jednak nie narzekać nadmiernie napiszę tak: jak na kino klasy B to całkiem przyzwoity obraz. Jeśli przymkniemy lekko oko na naciąganą momentami fabułę, to czeka nas kawałek niezłej rozrywki. Chodzi o to, że reżyser narobił smaku na znacznie więcej, a potem pokazał widzowi figę. I kaloryfer Penna.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: