MISSION: IMPOSSIBLE ROGUE NATION
Mission: Impossible Rogue Nation
2015, USA
sensacyjny, reż. Christopher McQuarrie





Już od niemal dwóch dekad regularnie co 4-5 lat na ekrany kin powraca Ethan Hunt, agent rządowej jednostki Impossible Missions Force. Pierwszy film bazujący na serialu telewizyjnym Mission: Impossible wyreżyserowany przez Briana De Palmę powstał w 1996 roku i dał początek całej serii filmów, której piąta odsłona była letnim hitem w kinach, a teraz na DVD i Blu-Ray. Miłośnikom kina sensacyjnego nie trzeba przedstawiać założeń filmów, których fabuła zgodnie z tytułem skupia się wokół wykonywania misji niemożliwych. Tak jest i tym razem, gdy po rozwiązaniu IMF Hunt niemal w pojedynkę zmuszony jest walczyć z Syndykatem. To część brytyjskiego wywiadu, która planuje przejąć kontrolę nad światem poprzez likwidację niewygodnych przywódców i podporządkowanie sobie spanikowanej reszty. Temu służy seria zamachów terrorystycznych prowadząca do powszechnego chaosu. W istnienie organizacji nie wierzy szef CIA (Alec Baldwin), nakazując ściganie Hunta za niesubordynację. Agent staje przed odwiecznym dylematem – słuchać przełożonych czy robić to, co uważa za słuszne i po swojemu ratować świat. Wybór jest oczywisty.
Mission: Impossible to wyjątkowy cykl filmów. Rzadko zdarza się, by każdy kolejny epizod był lepszy od poprzedniego, a tutaj dokładnie tak jest. Widzę jeszcze tylko jeden podobny przypadek w kinie akcji – to historia Jasona Bourne’a. O ile jednak tam jest bardzo na poważnie, tutaj Christopher McQuarrie, scenarzysta i reżyser w jednej osobie często puszcza do widza oko, traktuje wszystko na luzie sugerując podobne podejście do seansu. Rogue Nation to świetne, nakręcone z dystansem kino gnającej na złamanie karku akcji, gdzie z założenia naginane są prawa fizyki i bez akceptacji takiej konwencji nie ma sensu tego oglądać. Trzeba wyłączyć racjonalne myślenie i poddać biegowi wydarzeń, jakie nam proponuje reżyser. Duet McQuarrie/Cruise już raz się sprawdził w filmie Jack Reacher, ale tu jest znacznie lepiej, i to pod każdym względem. Reżysera nie ograniczał budżet, i to widać na ekranie. Efekty specjalne są spektakularne (epicki pościg w Maroku, rozróba w nobliwej operze wiedeńskiej) i wypadają bardziej naturalnie dzięki rezygnacji z CGI w większości ujęć. Film ma dobre tempo, scenariusz dopracowano w najdrobniejszych szczegółach, dużo tu zwrotów akcji i niespodzianek. Nie ma zbytniego zadęcia, jest odpowiednia doza humoru i trafnych ripost. Powiem nawet, że Ethan Hunt w ostatnich odsłonach ma więcej z Bonda niż śmiertelnie poważny Daniel Craig – nie jako aktor, chodzi mi o stronę fabularną. Bondy zatraciły dawną lekkość, a Rogue Nation ma jej w nadmiarze. I nie tylko z powodu lepszego wykorzystania Simona Pegga.
Tom Cruise znakomicie wywiązuje się ze swej roli. Mimo 50-tki na karku wygląda znakomicie i tak też gra rzadko korzystając z dublerów. Można faceta nie lubić za poglądy i zachowania w życiu prywatnym, ale pod względem warsztatowym to wciąż światowy top. Warto też docenić nową postać w całej serii, Rebeccę Ferguson w roli femme fatale i podwójnej agentki. Jeśli koniecznie miałbym znaleźć coś, co nie do końca się udało, byłby to słaby, kompletnie bezbarwny szwarccharakter. Sean Harris robi, co może, ale może niewiele, bo postać została źle skonstruowana i nie wzbudza strachu. Jak na faceta bez skrupułów, który bez wahania skazuje tysiące ludzi na zagładę, jest wyjątkowo nijaki. Trochę dziwić też może spokojny finał produkcji – może twórca uznał, że po drodze fajerwerków było już wystarczająco dużo? Nie zmienia to faktu, że Mission: Impossible Rogue Nation serwuje znakomitą rozrywkę i moim zdaniem to najbardziej udana część cyklu.