ALOHA
Witamy na Hawajach
2015, USA
romans, reż. Cameron Crowe





Obsada filmu Aloha (nie wiedzieć czemu przez mądralińskich z dystrybucji przetłumaczonego na Witajcie na Hawajach – bo gdyby pozostawić po prostu Aloha, tak jak sobie wymyślił twórca, to zapewne nikt by nie obejrzał, prawda?) obiecuje naprawdę wiele. Bradley Cooper, Emma Stone, Rachel McAdams, a na deser weterani Bill Murray i Alec Baldwin. Do obejrzenia zachęca też świetny trailer. Jak to często bywa, jest on lepszy niż sam film, a Brad Cooper chyba ma już na tyle mocną pozycję w Hollywood, że mógłby nieco uważniej dobierać scenariusze.
Samotnik z wyboru, pracujący dla armii USA specjalista od broni i uzbrojenia Brian Gilcrest (Cooper) zostaje wysłany do bazy wojskowej na Hawajach, gdzie ma nadzorować wysłanie w kosmos satelity szpiegowskiego należącego do potentata finansowego Carsona Welcha (Murray). Do pomocy zostaje mu oddelegowana oschła i zasadnicza (jak przystało na kobietę w wojsku) pani major (Stone). Z czasem, gdy pierwsze lody pękają i oboje mają okazję się lepiej poznać, zaczyna kiełkować uczucie – coś zupełnie nowego dla obojga ludzi nawykłych do życia w pojedynkę. Dzieje się to podejrzanie szybko, jak na takich indywidualistów. Żeby nie było tak prosto, Brian spotyka swą dawną żonę (McAdams), którą kilkanaście lat temu zostawił dla kariery. Tracy wraz z dwójką dzieci wiedzie nudne życie u boku kolejnego wojskowego, a z byłym ma pewne sprawy do wyjaśnienia. Jak łatwo się domyślić, przy okazji budzą się dawne uczucia. Kupujecie to? Ja też nie…
Zupełnie nie rozumiem tego filmu. Znany reżyser, znani aktorzy, a wyszło kompletnie bezbarwnie, całość w zasadzie o niczym. Trudno ocenić, czy wątek sensacyjny (dość poważny przecież) jest tylko tłem dla miłosnych perypetii gościa, któremu nigdy nie zależało na miłości ani na sympatii otoczenia, czy też jest zupełnie odwrotnie. Zważywszy na naiwne zakończenie stawiam na to pierwsze. Ale i tu wiarygodność całej sytuacji jest zerowa. Poszczególne wątki maksymalnie spłycono, wszystko dzieje się za szybko, nie ma czasu polubić bohaterów więc nie sposób się z nimi identyfikować i kibicować im. Miało być romantycznie, wzruszająco i zabawnie, a wyszło nijako. Do aktorstwa Coopera i zwłaszcza Stone trudno mieć zastrzeżenia, ale to nie ratuje całości, bo brak tu najważniejszego elementu – emocji. We dwoje miło się ogląda (są znani aktorzy, są atrakcyjne kadry Hawajów i kultury z nimi związanej, są niezłe momenty, jak np. rozmowa bez słów) lecz równie szybko się zapomina.