IRON MAIDEN The Book Of Souls

Iron Maiden Book Of Souls recenzjaIRON MAIDEN
The Book Of Souls
2015

Dla Iron Maiden, brytyjskiego klasyka heavy metalu, najpopularniejszej formacji wywodzącej się z nurtu NWOBHM (New Wave Of British Heavy Metal), rok 2015 to znakomita okazja do świętowania. Mija 40 lat od założenia grupy oraz 35 od jej debiutu płytowego. Jak najlepiej po 5 latach milczenia uczcić podwójny jubileusz? Wydając nowy album. A gdy jeszcze się okaże, że to najlepszy krążek od kilkunastu lat, satysfakcja jest tym większa. Notabene The Book Of Souls, podobnie jak niedościgniony Brave New World z 2000 roku, także został nagrany w Guillaume Tell Studios w Paryżu. Dzięki temu, jak wspomina wokalista Bruce Dickinson „powróciło wiele szczególnych wspomnień. Jesteśmy zachwyceni faktem, że wciąż jest w naszych piosenkach ten magiczny klimat. Czuliśmy się jak w domu, a pomysły przychodziły same.”
W odniesieniu do kapel takich jak Iron Maiden hasła lubię/nie lubię nie mają znaczenia. Są wielcy i koniec. Mnie akurat nigdy nie przekonywał wokal Dickinsona, ale gdy go zabrakło, w zespole było jeszcze gorzej. Po latach przywykłem i dzisiaj nie wyobrażam sobie przed mikrofonem kogoś innego. Zresztą w muzyce Żelaznej Dziewicy na całe szczęście jest więcej grania niż śpiewu, a w tej kwestii nie ma się do czego przyczepić. Podobnie jak w Dream Theater – facet odśpiewa swoje i potem znika na kilka minut, a wtedy króluje już sama muzyka. Na nowym krążku jest to tym bardziej widoczne (słyszalne), że trzy kompozycje trwają ponad 10 minut, a ta finałowa aż 18. Jak to? zapytają fani – stricte rockowy zespół i rozdęte do granic możliwości progresywne suity? Takiego rozpasania dotychczas nie było, a nie zdradzę wielkiej tajemnicy pisząc, że to najlepsze utwory w zestawie. The Book Of Souls to także najdłuższy studyjny album Ironów, chociaż na dwóch płytach CD można było zmieścić znacznie więcej niż 90 minut muzyki. Jednak i tak odniosłem wrażenie lekkiego przesytu. Powód jest prosty – Ironi grają od lat tak samo, nie zmieniają swych upodobań, nie szukają nowinek, i na dłuższą metę to ma prawo nużyć. Przy pierwszym przesłuchaniu trudno rozróżnić poszczególne kawałki, dopiero z czasem wnikają głębiej i stają się bardziej rozpoznawalne. Bardziej, ale nigdy do końca.
Singlowy numer Speed Of Light delikatnie mówiąc nie porywa. To nic nowego w świecie Iron Maiden – grupa nie tworzy hitów, nie kroi melodii pod radiowe charty, a najlepiej czuje się w rozbudowanych kompozycjach, gdy poszczególni muzycy mogą się wyszaleć. Takim utworem album się zaczyna, takim też się kończy, a oba skomponował sam Dickinson, co nie przydarzyło mu się od trzech dekad. Chyba rzeczywiście „pomysły przychodziły same”… Ponad 8-minutowy If Eternity Should Fail to klasyczny Iron Maiden – nieco mroczny, oparty na sile głosu wokalisty, z podniosłym wstępem, przyswajalnym refrenem i progresywnymi solówkami w środku, kawałek idealny na otwarcie albumu. Z kolei 18-minutowa finałowa suita Empire Of The Clouds to już prawdziwie epickie dzieło – na starcie jest fortepian, nawet smyczki (naprawdę!) i balladowy klimat, potem napięcie stopniowo rośnie, by w części środkowej zaprezentować pełen kunszt i wirtuozerię coraz bardziej rozkręconych muzyków. Mamy 9 minut harmonijnego grania i solówek w klimatach Wishbone Ash czy Yes, a w samej końcówce powrót motywu przewodniego. To najbardziej dojrzały muzycznie utwór na The Book Of Souls, aczkolwiek na pewno dość nietypowy i kontrowersyjny. Dla jednych idealne zwieńczenie zawierającego wiele progresywnych brzmień albumu, dla innych przepełniony nadmiernym patosem dowód bufonady Dickinsona. Ja lubię takie granie i nawet mi odpowiada, że w partii środkowej wokalista zrobił sobie wolne. Zresztą podobnie skonstruowane są dwa inne kolosy – ponad 13-minutowy The Red And The Black ma wstęp basowy, zaś tytułowy The Book Of Souls akustyczny. Różnica jest taka, że tam panowie szybciej przechodzą do konkretów, kompozycje są bardziej zwarte i wyraziste, i mają sporą szansę wejść do koncertowej klasyki Iron Maiden. Zawierają wszystko to, co najlepsze w muzyce Brytyjczyków – rytmiczne galopady, melodyjne solówki gitarowe, świetne riffy zgrane z wokalem Bruce’a (którego dla mnie tu troszkę za dużo, ale to w sumie drobiazg bez znaczenia). Co jeszcze oferuje krążek? W zasadzie poza topornym i bezbarwnym singlem pozostałe utwory trzymają poziom. Rozpędzony Shadows Of The Valley, czarujący melodyjnym refrenem i kapitalnym gitarowym finałem When The River Runs Deep czy stonowany, pełen floydowskich gitar The Man Of Sorrows to naprawdę przyzwoite kawałki, które dowodzą dobrej formy jubilatów. Latka lecą, a Ironi są nie do zdarcia.
Na koniec krótkie podsumowanie: zespół Iron Maiden nagrał całkiem dobry krążek, najlepszy od 15 lat, bogaty w zagrane z pasją progresywne kompozycje o skomplikowanej strukturze. Może brak tu chwytliwych refrenów i zapamiętywalnych melodii, ale jest sporo dojrzałego grania na poziomie, jaki jest udziałem tylko największych. Oczywiście The Book Of Souls ma wszystkie wady typowe dla płyt zespołu, bo też poza smyczkami w kompozycji finałowej muzycy nie silą się na oryginalność, ale zalet jest znacznie więcej i w ogólnym rozrachunku właśnie to się liczy. Czekamy teraz na przyszłoroczną trasę koncertową, podczas której muzycy będą się przemieszczać po świecie nowym odrzutowcem Boeing 747 „Ed Force One” pilotowanym przez Bruce’a Dickinsona i po raz pierwszy zahaczą o Chiny. Może także o Polskę?

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: