OPEN WINDOWS
Link do zbrodni
2014, Hiszpania, USA
thriller, reż. Nacho Vigalondo
Dobrze żarło i zdechło – tak krótko mógłbym podsumować film hiszpańskiego twórcy Nacho Vigalondo Link do zbrodni. W angielskim oryginale tytuł brzmi Open Windows, co znacznie lepiej obrazuje treść, akcja bowiem dzieje się głównie na ekranie laptopa, a otwartych okienek jest naprawdę dużo. Za dużo. Reżyser pozyskał do głównej roli Elijaha Wooda, co nie ratuje produkcji, ale na pewno stanowi niezły wabik dla widowni. Podobnie zresztą jak zaangażowanie Sashy Grey, byłej aktorki pornograficznej, która i tu ochoczo prezentuje swoje wdzięki, bo o dobrej grze raczej trudno mówić. Sasha wciela się rolę znanej aktorki Jill Goodart, która jest śledzona przez jednego z fanów, Nicka, poprzez ekran komputera. Umożliwia to tajemnicza aplikacja, którą na jego sprzęcie uruchamia nieznany haker. Nick zamiast umówionej kolacji ze swoją idolką, mimowolnie staje się uczestnikiem zawiłej intrygi, w której na szali będzie nie tylko życie dziewczyny, lecz również jego własne.
Szczegółów pokręconego, pełnego zwrotów akcji scenariusza oczywiście nie zdradzę, bo sam twórca tak się zaplątał w swej opowieści, że chyba ją nie do końca rozumiał. Początek bardzo wciąga widza – wszystko jest na właściwym miejscu, wartka akcja, ciekawa historia, a po pół godzinie całość zaczyna się sypać. Ilość absurdów przekracza akceptowalne granice, a wszechmogący haker, który w sekundę łamie wszelkie zabezpieczenia i przejmuje pełną kontrolę nad wydarzeniami, budzi raczej zażenowanie niż podziw. Najlepiej to widać w scenie ucieczki głównego bohatera przed policją – Nick śledząc ekran monitora, słuchając wskazówek hakera i jednocześnie rozmawiając z uwięzioną w bagażniku dziewczyną, z łatwością ucieka dziesiątkom radiowozów. O efektach specjalnych nic nie napiszę, bo ich tu nie ma – Wood siedzi w studiu w atrapie auta, a całość zamiast wyglądać realistycznie dzięki zdjęciom z ręki (coś w stylu found footage) wygląda tanio i tandetnie. Szkoda, bo sam pomysł nie był zły. Gdyby reżyser nie zabrnął w kozi róg, można by uznać tę produkcję za nowatorską i udaną. Niestety przedobrzono i pozostaje wyłącznie niesmak. Fabuła nie trzyma się kupy, logika pojechała na wakacje, bzdura goni bzdurę, a finał rozczarowuje najbardziej. Spokojnie można sobie darować ten męczący seans.