OBERSCHLESIEN
II
2015





Po recenzji debiutanckiego albumu Oberschlesien dostało mi się od kilku ortodoksyjnych fanów, że nie analizuję śląskich tekstów i zarzucam grupie kopiowanie niemieckiego Rammstein. Zrobiłem potem test puszczając fragmenty nagrań 10 znajomym i wszyscy jak jeden mąż mówili „Rammstein po polsku?”, więc poczułem się usprawiedliwiony i wiem, że nikogo tymi porównaniami nie krzywdzę. Tym bardziej, że sami muzycy się od tego nie odcinają. Zresztą nawet pewien bardzo znany polityk, pan prezes (znany głównie z tego, że często potrafi coś chlapnąć bez sensu) rzekł kiedyś, że Ślązacy to ukryta opcja niemiecka, więc dlaczego nie czerpać z tamtych wzorców i sięgać po największych klasyków industrialnego metalu? Tymczasem minęły 2 lata i oto mamy kolejny krążek Oberschlesien. Tym razem coverów grupy na R nie ma, ale inspiracje oczywiście pozostały. I bardzo dobrze, bowiem muzykom do twarzy z takim graniem, poza tym doskonale wypełniają lukę powstałą po wieloletnim milczeniu i de facto abdykacji Niemców. Inspiracji (bo już nie kopiowania) jest znacznie więcej, lecz przez nie dość mocno przebija się osobowość Oberschlesien – autentycznych, szczerych w swym przekazie Ślązaków, którzy zdartym głosem Michała Stawińskiego śpiewają o izolacji, problemach społecznych i codziennym życiu w hajmacie.
Porównując II z debiutem trzeba napisać, że muzycy bardzo dojrzeli. Nowoczesna produkcja i kapitalne brzmienie to zasługa kontraktu z warszawskim SP Records, zaś same kompozycje mają nośne refreny (wyjątkiem jest Boży gniew), są bardzo przebojowe i utrzymane na równym poziomie, z czym dwa lata temu bywało różnie. To nadal industrialny metal z mechaniczną perkusją, ciężkimi, agresywnymi riffami, mocnymi elektronicznymi wstawkami i melorecytowanym wokalem, jednak pełen różnego rodzaju lokalnych dodatków, które tak urozmaicają wydawnictwo i dodają mu kolorytu. Ot choćby akordeonowy finał Orła czy dziecięca wyliczanka w Strachu („pałka zapałka dwa kije, kto się nie schowa ten kryje”). Osobną jakość stanowi Ślonski pieron, przerobiona na metalową modłę regionalna pieśń (tekst i muzyka inspirowana tradycyjnym utworem Górniczy walczyk). Takich smaczków jest znacznie więcej. Każde z nagrań może się podobać i trudno wybrać najlepsze. Mnie wyjątkowo przypadły do gustu te najbardziej rammsteinowate – miażdżący opener Ajza, czaderski Fojerman, wspomniany już Orzeł i hitowy Krzyż. Album promuje patetyczny Król Olch – przerobiony na śląską gwarę wiersz Goethego. Pamiętam, jak wieki temu recytowałem go na lekcjach niemieckiego, zaś w wersji Oberschlesien i po polsku jest równie przejmujący.
Na osobną uwagę zasługuje też efektowne wydanie płyty – wystarczy wspomnieć, że książeczka zawiera teksty w oryginalnej gwarze śląskiej i tłumaczenia na ogólną polszczyznę, nie ma więc mowy o niezrozumieniu literackiego przesłania. Tym razem zadbano o każdy szczegół. Dopieszczono brzmienie, dopracowano stronę wizualną, a same kompozycje są tak dobre, że bronią się i bez tej oprawy. Tak trzymać panowie. Dzięki Oberschlesien moda na Śląsk trwa w najlepsze. I oby trwała dalej.