LINDEMANN
Skills In Pills
2015
Til Lindemann to wokalista i frontman kultowej niemieckiej kapeli Rammstein, która od 6 lat milczy i wcale się nie zanosi na to, że wyda kolejny krążek. Zresztą nawet gdyby to i tak trudno się spodziewać poziomu, jaki panowie prezentowali na swych wczesnych wydawnictwach. Główni członkowie kapeli zaangażowali się we własne projekty – Richard Kruspe, gitarzysta i założyciel Rammstein stworzył Emigrate i niedawno wydał album Silent So Long, zaś Til Lindemann właśnie debiutuje z solowym projektem. Słowo „solowy” jest tu nieco naciągnięte, bo chociaż nazwa grupy jest tożsama z jego nazwiskiem, równie ważny jest w niej drugi członek, szwedzki multiinstrumentalista i producent Peter Tägtgren, znany z deathmetalowej grupy Hypocrisy i industrialnego projektu Pain. Nie da się ukryć, że swą pracę i tym razem wykonał należycie – nagrania brzmią wyśmienicie, trochę jak Pain z innym wokalistą, ale jest tu rozmach i przestrzeń, są liczne (może nawet zbyt liczne?) urozmaicenia (bogata elektronika, symfoniczne wstawki), czego zupełnie się nie da powiedzieć o warstwie wokalnej Tila. Nie dość, że teksty są grafomańskie i prostackie, to facet śpiewa je po angielsku, co wychodzi delikatnie mówiąc średnio. O ile częste melodeklamacje można w ogóle nazwać śpiewem, ale to już inna para kaloszy. Tak czy inaczej pod względem wokalnym Til nie zaliczy albumu do swych najlepszych dokonań.
Bardzo lubię twórczość Rammstein (z wyraźnym naciskiem na albumy z lat 90.) i trochę nie bardzo rozumiem koncepcję projektu Lindemann. Wiadomo, że będą porównania do muzyki Niemców, bo sam autor odkrywczo przyznał w jednym z wywiadów, że „muzyka Lindemann to połączenie brzmienia Pain i wokalu Rammstein”. Wow! Dobrze, iż to powiedział, bo nikt by się nie domyślił… Ale sarkazm na bok. Warstwę tekstową pominę, bo Lindemann lubi prowokować (wybraną na singel piosenkę zatytułował Chwała aborcji) i można to wszystko potraktować jako satyrę i groteskę, ale stąd tylko krok do kiczu i tę granicę muzyk nieraz przekracza. Na szczęście czasem jego siermiężny angielski ginie w ścianie dźwięku i nie zawsze da się zrozumieć, o czym śpiewa. Problem w tym, że same kompozycje są trochę nijakie, czasem niebezpieczne popowe (Yukon), nie ma tu za grosz oryginalności, nie ma finezji, nie ma wyrazistości, w efekcie po wysłuchaniu niewiele zostaje. Oczywiście nie każdy krążek musi być rewolucyjny czy nowatorski, ale choć wszystko w sumie bardzo przypomina Rammstein, brak tu klasyków, do których będziemy po latach wracać. Takich, jakie są na płytach macierzystej formacji Lindemanna. A to już poważny zarzut, bo jeśli nie potraktować tej płyty jako żartu (bo właściwie nie wiadomo, czy duet Lindemann/Tägtgren chce grać rocka, czy podbijać festyny), to właściwie po co powstała, skoro z cienia Rammstein Til wcale nie wychodzi? Na bezrybiu i rak ryba więc fani tanz metalu pewnie w całości łykną ten krążek, ale to wciąż tylko tańszy zamiennik niemieckiej machiny. Nawet jeśli ta w ostatnich latach też nie zachwycała, to przynajmniej była autentyczna w tym co robi. Til Lindemann nie jest. Zabawił się ze słuchaczami, poeksperymentował – jego prawo, lecz jeśli chce to kontynuować, niech szybko odstawi angielski, poćwiczy trochę śpiew i napisze (lub zamówi u kolegi Tägtgrena) lepsze utwory. Te ze Skills In Pills zwyczajnie mu nie wyszły.