MADONNA
Rebel Heart
2015
Madonna Louise Veronica Ciccone jest ikoną współczesnej popkultury i nawet gdyby od teraz wydawała same kiepskie albumy, nic nie zmieni tego faktu. Jej wielkość wyrasta ponad takie błahostki, bo przez 30 lat kariery zapracowała sobie na taką pozycję. Madonna to nie tylko wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów i producentka muzyki i filmów, to również aktorka, reżyserka, scenarzystka, pisarka, projektantka mody, właścicielka międzynarodowej sieci siłowni – jednym słowem efektywny przedsiębiorca i bizneswoman. Zaczynała od tańca i śpiewu, ale zasłynęła także dzięki licznym skandalom na tle seksualnym i religijnym. Jej image był równie ważny jak piosenki lecz mimo wszystko zyskała sławę w czasach, gdy jednak do tej całej otoczki potrzebny był jeszcze talent, a tego pani Ciccone miała w nadmiarze. Dzisiaj dużo łatwiej zostać celebrytką i królową serwisów internetowych, nie trzeba prezentować żadnego artystycznego poziomu, wystarczy prezentować inne rzeczy.
Madonnie należy się wielki szacunek za to, czego dokonała. Jednak ostatnie lata były raczej chude, oczywiście myślę tylko o popularności jej albumów, bo cała reszta funkcjonuje jak należy. Dwa poprzednie krążki artystki, Hard Candy i MDNA, nie przyniosły wielkich przebojów i nie sprzedawały się dobrze, podobny los jak na razie spotkał wydany w marcu Rebel Heart, z którego demówki wyciekły do internetu znacznie wcześniej powodując gwałtowną i zdecydowaną reakcję piosenkarki. W USA album zanotował trzy razy gorszy start od kiepskiego przecież poprzednika i nawet nie dotarł na szczyt listy Billboardu, pierwszy raz od Bedtime Stories z 1994 roku.
Podczas słuchania najnowszych piosenek królowej popu naszła mnie refleksja, że przecież to wszystko kwestia mody. Uważam, że Madonna nagrała tylko dwie naprawdę znakomite płyty (Ray Of Light i Confessions On A Dance Floor) – to i tak więcej niż większość innych popowych gwiazdeczek. Pozostałe tonęły w przeciętności lecz dzięki panującej modzie i skutecznym zbiegom marketingowym udało się je sprzedać jako coś wyjątkowego. Każdy album ciągnął jakiś hicior, których Madonnie nigdy nie brakowało, nie tylko zresztą z powodu jakości muzyki. Zawsze przełamywała jakieś tabu: a to kontrowersyjny teledysk, a to skandaliczna wypowiedź czy zachowanie, nagie fotki albo religijne prowokacje. Dzisiaj to już spowszedniało, 56-letniej artystce nie wszystko wypada, a sama muzyka nie jest na tyle dobra i wyrazista, by się wybić z przeciętności. I tu dochodzę do sedna – Rebel Heart ma niezłe momenty, ale jako całość nie rzuca na kolana i nie zostaje w pamięci. Na szczęście Madonna tym razem zrezygnowała z nadmiaru elektroniki (choć nie wszędzie), wróciła do prostych popowych piosenek, które kiedyś wyniosły ją na szczyty i liczy, że znów ją na nie przywrócą. Nie z tym materiałem droga pani, choć jest tu kilka pozycji ciekawszych niż singlowy Living For Love (na klawiszach Alicia Keys), który płyty dobrze nie wypromował, czy wydany później liryczny i nieco bezbarwny Ghosttown. Oprócz kiepskiego reggae (Unapologetic Bitch) i kilku nijakich ballad mamy jedną naprawdę ładną piosenkę (Joan Of Arc), ukłony w stronę muzyki klubowej (masywne bity i basy w Holy Water z ciekawie wplecionym cytatem z Vogue), a wśród zaproszonych gości jest nawijająca w Bitch I’m Madonna Nicki Minaj oraz wzięci producenci: Avicii (jego prościutki Devil Pray to jedna z fajniejszych piosenek w zestawie), Kanye West (przesycony elektroniką Illuminati) i Diplo (tego akurat nie mam za co chwalić).
Wymieniłem kilka utworów, ale bez większego przekonania. Który zostanie z nami na dłużej? Do którego będziemy za kilka lat chętnie wracać? Odpowiedź niestety brzmi: do żadnego. Madonna niejako wróciła do korzeni, wreszcie przestała naśladować trendy i gonić wciąż uciekającą jej modę, ale nie zaproponowała na tyle wyrazistych kompozycji, by można było jej płytę uznać za udaną. W muzyce pop to grzech niewybaczalny. Na pewno jest progres w stosunku do Hard Candy czy MDNA, ale to marna pociecha, bo wciąż jest co najwyżej tak sobie. Czy nadal więc jest królową popu? Dla niektórych na pewno – to trochę taki dożywotnio nadany tytuł „za zasługi”, aczkolwiek trudno nie zauważyć, że dzisiaj kto inny rozdaje karty. Od Madonny wymagam znacznie więcej. Zwłaszcza jeśli swe dzieło przewrotnie zatytułowała Rebel Heart. Gdzie niby to buntownicze serce? Nie tak dawno Kid Rock, inny wielki klasyk z USA, nagrał album Rebel Soul – tam też tego buntu było tyle co kot napłakał. Najlepiej o tym, na ile nowy album artystki jest udany, zadecydują jego odbiorcy w sklepach na całym świecie. Na razie wygląda na to, że podobnie jak ja nie są oczarowani.