WILD CARD Joker

Wild Card Joker recenzja West StathamWILD CARD
Joker
2015, USA
akcja, reż. Simon West

Filmy z Jasonem Stathamem można lubić lub nie, ale trudno nie zauważyć, że aktor ma konkretny styl i wykreował na ekranie bardzo charakterystycznego bohatera – typ pozbawionego emocji twardziela, z celnym dowcipem i silną ręką, coś na wzór wczesnego Clinta Eastwooda. Mnie to odpowiada, dlatego Stathamowi wybaczam więcej niż innym. Co nie oznacza, iż w ciemno kupuję każdy jego film. Ten najnowszy do emploi aktora nie wnosi niczego nowego, lecz zawiera wszystkie elementy, za które cenię Anglika. Jako bonus otrzymujemy prawdziwego jokera – epizod z zawsze ponętną Sofią Vergarą. I choć zawsze chciałoby się więcej, na razie tyle musi wystarczyć.
Fabuła jest dość płytka i przewidywalna – czyli taka sama, jak w wielu poprzednich obrazach Stathama. Nick pracuje jako ochroniarz do wynajęcia w Las Vegas. Chce skończyć z tym fachem i wyjechać na Korsykę, jednak nie dorobił się na tyle, by spełnić swe marzenia, a gdy ma szansę naa większe pieniądze, roztrwania je beztrosko lub romantycznie się ich zrzeka. Ponieważ nasz bohater jest prawy i lojalny, z pomocą przychodzi mu przypadek (jak to w zwykle w hollywoodzkich bajeczkach). Gdy jego przyjaciółka zostaje zgwałcona i brutalnie pobita przez lokalnego gangstera, nie waha się, by z nim zadrzeć i wymierzyć sprawiedliwość. Jak to się skończy chyba wszyscy wiedzą. Dlaczego więc warto Jokera obejrzeć? Dla Stathama właśnie. Aktor jeszcze się nie stoczył na wzór Seagala czy Van Damme’a (ale musi uważać) i wciąż oferuje wiele, jeśli chodzi o styl walki i charyzmę granych przez siebie postaci. Wyluzowany macho a’la klasyczny Bruce Willis musi się podobać, do tego jak zwykle dopracowane i wzbogacone o slow-motion sceny mordobicia (niewiele ich, bo to po części dramat z licznymi refleksjami głównego bohatera, a nie typowy akcyjniak) i specyficzna atmosfera miasta grzechu i rozpusty. To wszystko razem sprawia, że można przymknąć oko na kiepski scenariusz, niepotrzebne namnożenie wątków czy puste postacie drugoplanowe. Również na to, że z każdej krwawej potyczki Statham wychodzi nienagannie czysty, zaś jego przeciwnicy nigdy nie atakują razem, tylko grzecznie ustawiają się w kolejce do porażki. Taka konwencja i już. Bez Stathama film Simona Westa nie byłby wart nawet jednej linijki tekstu. Może jednej – trzeba by było wspomnieć o trzymającej w napięciu scenie wyrafinowanej zemsty skrzywdzonej kobiety…
Parker, Koliber, W obronie własnej, Protektor, Blitz – wszystkie ostatnie filmy aktora należące do typowej stathamowskiej szkoły trudno ocenić inaczej niż tylko przeciętnie. Zobaczyć i zapomnieć. Nie jest istotne, czy dam im dwie gwiazdki czy trzy, bo o tym czasem decyduje drobny szczegół. Najbardziej pasowałoby dać dwie i pół, ale połówek nie stosuję więc tym razem równam w górę. Za oldskulowy klimat i Vergarę na dzień dobry.

Udostępnij

Post Author: Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Potwierdź, że nie jesteś automatem: