UFO
A Conspiracy Of Stars
2015





Komentowanie nowych albumów legendarnych zespołów nie jest łatwym zadaniem. Nawet jeśli sama muzyka jest dość prosta w ocenie, zwykle pojawiają się odwołania do najlepszych dokonań danego wykonawcy i na tym tle wszystko wypada blado. Z podobnym problemem zetknąłem się słuchając płyty A Conspiracy Of Stars grupy UFO. To brytyjska formacja rockowa powstała w 1969 roku, popularna głównie w latach 70., gdy na pokładzie był słynny gitarzysta i zarazem utalentowany kompozytor Michael Schenker. Od 12 lat na gitarze gra Vinnie Moore i choć robi to bardzo sprawnie, nowe kompozycje nie porywają i nie dorównują starszym. Co wcale nie znaczy, że są słabe, a najlepszym dowodem omawiany krążek zawierający porcję solidnego, dobrze zagranego, utrzymanego w średnim tempie melodyjnego rocka, chwilami nawet hard rocka. Pamiętnych hitów z tego nie będzie ale płyty słucha się z niekłamaną przyjemnością. Przynajmniej jej pierwszej połowy, bo potem podobne do siebie piosenki zaczynają nużyć. I to jest główna wada wydawnictwa.
Długo się zastanawiałem, czy sama „solidność” wystarczy do dobrej oceny? Chyba nie do końca, bo wtedy każdą niezłą technicznie płytę trzeba by wychwalać pod niebiosa. Owszem, UFO AD 2015 gra przyzwoicie, Phil Mogg ma rasowy rockowy głos i nieco „purpurowy”, gillanowski styl śpiewania, Vinnie Moore wymiata solówkami, panowie nadal dobrze się bawią, o czym można było się przekonać na początku marca, gdy muzycy zawitali na dwa koncerty do Polski, ale nowe piosenki są zaledwie przeciętne i to niestety dyskwalifikuje ten krążek. Jak wspomniałem, do pewnego momentu słucha się go z przyjemnością, lecz po wybrzmieniu zapominamy o tych nagraniach. Nie bardzo jest do czego wracać. Ja znalazłem jeden kapitalny kawałek – ostry, hardrockowy, oparty na wyrazistym riffie Run Boy Run, coś tak potężnego jak otwierający poprzedni album Fight Night. Jednak i tam później było coraz gorzej, podobnie jest na A Conspiracy Of Stars. Na wyróżnienie zasługuje produkcja, za którą odpowiada Chris Tsangarides, ale ten pracował z takimi legendami jak Gary Moore, Thin Lizzy, Judas Priest czy Helloween, więc właściwe brzmienie ma we krwi.
Mimo tych słów krytyki cieszę się, że zespół UFO nadal nagrywa. Ich płyty może nie są wybitne, ale wstydu też nie przynoszą. Nawet jeśli zostawią po sobie tylko jeden czy dwa kawałki, warto na nie czekać i dać im szansę. Nigdy nie wiadomo, może kiedyś pojawi się jeszcze utwór na miarę Doctor Doctor czy Belladonna.